Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maseczka do twarzy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maseczka do twarzy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 lipca 2013

Letni ulubieńcy


Notki z ulubieńcami zazwyczaj pojawiają się na początku miesiąca, zaraz po denkach. Moi to bardziej ulubieńcy na upały niż konkretnego miesiąca. 
Nie wiem jak Wy, ale jako istota zimnolubna temperaturę powyżej 25 stopni znoszę ciężko. Jestem podminowana, a moje moce umysłowe spadają do poziomu pelargonii (pod tym względem jestem bardzo podobna do Detrytusa ze Świata Dysku). W związku z tym, wszystko co orzeźwiające, chłodzące etc. ma u mnie dodatkowego plusa.


Po kolei:
1.       Maseczka Montagne Jeunesse Tea tree face spa. Maseczka świetnie odświeża skórę, zmniejsza widoczność porów i sprawia, że cera wygląda na wypoczętą. Pachnie trochę miętą, trochę ziemią. I cudownie chłodzi. Polecam serdecznie, jednak namawiam do wykonania testu alergicznego przed użyciem.
2.       Masło do ciała TBS o zapachu klementynek. Szybko się wchłania, nie lepi, nie maże, nawilża w sam raz. Zapach długo zostaje na skórze, więc w naprawdę leniwe dni można się obejść bez dodatkowych perfum.

3.       Żel pod prysznic Yves Rocher o zapachu zielonej herbaty. Bardzo lubię wszystkie ziołowe żele z tej serii, przekonałam się nawet do bambusowego.
4.       L’Oreal Caresse. Świetne połączenie szminki z balsamem nawilżającym, podobne do Revlonowych masełek, ale wersja L’Oreala bardziej mi odpowiada. Kolor jest delikatny, ale widoczny, a poprawek można dokonywać nawet bez lustra.


5.       Mgiełki do ciała. Kiedy jest bardzo gorąco, unikam perfum. Za to mgiełki bardzo lubię. Obecnie używam na zmianę dwóch- Bath&Body Works oraz Victoria’s Secret. Zapachowo bardziej podoba mi się wiktoriowa, ale trwałość jest właściwie żadna, wymaga aplikacji niemal co godzinę. B&BW o wiele dłużej utrzymuje się na skórze.

Macie swoich ulubieńców na upały?

czwartek, 8 listopada 2012

Truskawkowe cukierki


Maseczkę do twarzy Balea Young Soft&Care 2 w 1 dostałam jako gratis przy zakupie chusteczek do demakijażu. Jest to maseczka nawilżająca z koktajlem witamin, przeznaczona do cery normalnej. Czy ktoś w ogóle, poza małymi dziećmi, posiada cerę normalną? Ręka do góry!

jest różowo i z uśmiechem
Kosmetyku można używać jako kremu nawilżającego, albo jako maseczki. W tym wypadku należy pozostawić ją na skórze przez 5-10 minut(tyle rozumiem z napisów na opakowaniu. Ale mój niemiecki jest na poziomie google translate).

Oto co producent napisał na opakowaniu. Najlepiej jak mój aparat mógł to uchwycić.
Maseczka ma przyjemny bladoróżowy kolor i pachnie jak cukierki owocowe. Po nałożeniu wchłania się całkiem szybko, ale pozostawia na skórze wyczuwalną warstwę. Nie zdecydowałabym się używać jej jako kemu, jako posiadaczka cery tłustej obawiam się wszelkich zapychaczy.
Witaminy C, E i prowitamina B5 mają zadbać o nawilżenie cery, sprawić że będzie promienna, oraz zredukować podrażnienia. Znalazłam jeszcze ekstrakt z truskawki.
Przyznam, że maseczka nie działa jakoś spektakularnie, choć zaraz po aplikacji szczypie na dowód, że coś robi. Skóra po jej użyciu jest gładsza i lepiej nawilżona, ale efekt nie utrzymuje się długo. Żadnych negatywnych skutków korzystania z niej nie zauważyłam.
Ot taki średniak, nie zachwyca, ale też nie budzi zgrozy. Zużyję ją oczywiście, czasem miło posmarować twarz cukierkami, ale więcej nie kupię.  

piątek, 17 lutego 2012

Magiczne sztuczki

image via google.
Bo ja zdjęcia świeżo kupionej sasztce nie zrobiłam, a zraz po użyciu wyrzuciłam.
Po skończeniu żelu i toniku z serii nawilżającej Sorai zaczęłam używać Garniera. Pozbawiona dodatkowej porcji nawilżenia skóra zaprostestowała, po każdym byciu była ściągnięta, a nawet pojawiły się suche skórki.  Zgroza, zgroza powiadam.
Zdecydowałam się na maseczkę truskawkowo- śmietankową z mojej ulubionej firmy, bo była truskawkowa i obiecywała nawilżenie.  Oczywiście, nie przeczytałam polskich napisów, bo po co? Dopiero w domu, gdy wykonywałam próbę alergiczną (którą należy wykonać zawsze i bezwzględnie gdy pakujemy na twarz coś nowego!), doczytałam że to maseczka głęboko oczyszczająca. No ale raz kozie smierć, saszetka otwarta, działamy.
Producent mówi, że to maseczka żelowa. Jednak z saszetki wycisnęłam standardową kremową maseczkę, jasnoróżową, pachnącą cukierkami truskawkowymi, zawierająca pestki truskawek. Aplikowała się trochę inaczej, była jakby bardziej śliska i cięzej było mi ją równomiernie rozprowadzić, ale jakoś mi się udało.
Część maseczki wchłonęła się po około dziesięciu minutach, warto wtedy rozmasować resztę. Była zaskakująco zimna, nie wiem czy to wynik temperatury w mieszkaniu czy właściwości maseczki, na skórze nie czułam bowiem chłodzenia. Producent zapewnia, że maseczka nie zasycha, to nie do końca prawda. Nie zasycha jak typowe maeseczki z glinki czy peel-off, natomiast zdecydowanie nie pozostaje żelem.
Po kwadransie zmyłam maseczkę, pochyliłam się na lustrem i zamarłam.
Gdzie się podziały moje pory?!
Maseczka nie tylko sprawiła, że skóra wyglądała na gładsza, bardziej promienną i wypoczętą, ale też fantastycznie oczyściła pory i je zwęziła. Jestem naprawdę pod wrażeniem.
Niestety, jeśli chodzi o nawilżanie, kosmetyk się nie sprawdził. Nie miałam nowych suchych skórek, a stare coś zjadło i też zniknęły, ale po kwadransie od zmycia skóra była już bardzo ściągnięta i musiałam ratować się kremem.
Kupię tę maseczkę ponownie, kilka razy dla pewności, ale jeśli nadal będzie działać tak spektakularnie, to mam swoje KWC.

sobota, 11 lutego 2012

Perfecta Beauty Mask maseczka głęboko nawilżająca



Zazwyczaj wolę maseczki oczyszczające, nie raz i nie dwa maseczka nawilżająca pięknie zapchała mi pory, ale przy obecnej pogodzie postanowiłam zaryzykować. Dodatkowo, maseczka zawiera esencję z kwiatu pomarańczy liczyłam, że będzie przyjemnie pachnieć.
Oto co ma do powiedzenia producent:
Zawiera wyciąg z peruwiańskiego drzewa TARA, który wraz z czystym sokiem aloesowym gwarantuje głębokie i długotrwałe nawilżanie skóry. Esencja z kwiatu pomarańczy łagodzi podrażnienia, a kompleks witamin i aminokwasów odżywia komórki. Dzięki zawartości lipidów zbożowych maseczka znakomicie regeneruje skórę przywracając jej gładkość i wypoczęty wygląd.
Zaczęłam oczywiście od testu alergicznego.
Kosmetyk ma postać seledynowego kremu, w opakowaniu było go dość by porządnie wysmarować nim twarz. Podobna można jej używać też na szyję i dekolt, ale ja nie doczytałam i zużyłam całość na jedną część ciała. Informacja znajduje się bowiem na stronie internetowej Dax, nie mam jej na opakowaniu.


Przez dwadzieścia minut, tyle bowiem należy odczekać nie czułam pieczenia, swędzenia, nic.  Maseczka dała się usunąć samą wodą, a skóra wydawała mi się oczyszczona na tyle by nie używać żelu do twarzy(nie cierpię kiedy na skórze zostaje ta lepka warstwa, brr). Postanowiłam zaryzykować, że rano obudzę się z inwazją na twarzy, i zastosowałam się do zaleceń producenta. Zostawiłam wszystko jak było i poszłam spać.
Rano skóra była miękka, gładka i wyglądała na zadowoloną z siebie. Wyprysków brak. Efekt nawilżenia utrzymał się do końca dnia, czyli całkiem nieźle. Nie miałam żadnych podrażnień, więc nie wiem czy tę obietnicę maseczka spełnia, podobnie nie oglądałam swej skóry pod mikroskopem, więc nie wiem czy i jak bardzo odżywiła moje komórki. 
Nie wiem czy bardziej odwodniona skóra zostałaby dostatecznie nawilżona, jednak za taką cenę myślę, że warto spróbować. Na pewno kupię tę maseczkę ponownie, jak tylko zużyję wszystkie posiadane, lubie bowiem gdy producent spełnia swoje obietnice.

A jak Wy ratujecie twarz w te mrozy? Macie jakieś sprawdzone sposoby? 

środa, 4 stycznia 2012

Jeśli mamy środę, to będzie o maseczce.

Po naprawdę pozytywnych doznaniach, związanych z maseczką pomarańczową, a opisanych tutaj, postanowiła eksperymentować dalej. W Douglasie koło mnie wybór maseczek chusteczkowych był właściwie żaden- pomarańczowa, aloesowa i miętowa. Aloesu nie lubię, pomarańczę już wypróbowałam, wybór był prosty. Opakowań bardzo staram się nie oglądać.

Maseczka ma głęboko oczyścić pory, zlikwidować nadmiar tłuszczu na skórze, orzeźwić i zlikwidować stres. A wszystko to w pięć minut. Nie bardzo łapię jaki nadmiar tłuszczu można mieć na skórze, jeśli zgodnie z zaleceniami oczyściło się ją przed położeniem płatka, ale ja truskawki cukrem posypuję.
Zielona chusteczka miło pachnie miętą (jak zielona Orbit), jest bladozielona, ozdobiona nadrukiem listków. Tak żebym na pewno wiedziała jaką maseczkę stosuję.
Zaraz po nałożeniu poczułam miły, kojący chłód, potem lekkie mrowienie, ale nie było nieprzyjemne. Nie minęło jednak dopóki nie zdjęłam chusteczki z twarzy. Po zdjęciu płatka skóra była lekko zaczerwieniona, ale nie podrażniona, a rumieniec szybko zszedł.
Miętowa wersja nie działa na moją skórę tak spektakularnie jak pomarańczowa, cera wyglądała jak po innych maseczkach. Nie jest to zły wynik, ale zachwytów nie ma. Poza tym wysuszyła mi skórę, krem okazał się niestety koniecznością.
Z drugiej strony żadnego zrywania czy zmywania z twarzy glinki (po tym zawsze, ale to zawsze muszę myć umywalkę), chusteczki są naprawdę wygodne w użyciu. Na wyjazd- idealne.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Zużyłam i jestem dumna edycja listopadowa

Koniec miesiąca, czas pochwalić się wykończonymi kosmetykami. Więcej już mi się wykończyć nie uda, chyba, że saszetkę jakiejś maseczki.
Jestem bardzo zadowolona, trzy z nich należą do Łazienka Projekt. Chyba widzę światełko na końcu tunelu, jednak jest to bardzo długi i ciemny tunel.


Łazienka Projekt


  1. sól OnLine o zapachu morskim. Sól jak sól, trochę barwiła wodę, dawała zapach. Przyjemny produkt, w dodatku unisex, ale nic nadzwyczajnego.
  2. Piasek do kąpieli Powitanie z Afryką- pięknie pachniał imbirem, barwił wodę. Zapach utrzymywał się naprawdę długo, na pewno do niego wrócę.
  3. Męski żel pod prysznic Adidas- wykończony przez mego TŻ. Na zdjęciu widać jeszcze trochę w opakowaniu, ale nie da się już tego wycisnąć. Wydajny i praktyczny, można go stosować jako szampon. Żadne z nas nie było fanem zapachu.

Reszta:


  1. masło do ciała TBS jagodowe- nie pasował mi zapach, za to konsystencja jak najbardziej. Idealne na jesień.
  2. szampon Shauma – kupiony przez TŻ. Takie zwyklak, nie mam mu nic do zarzucenia, ale też nie zachwycił. Wiem, że w razie czego jest bezpiecznym wyborem.
  3. maseczka Montagne Jeunesse - trochę na wyrost bo użyłam jej tylko raz, ale jestem tak zadowolona z efektów, że trafia na listę ulubieńców.

niedziela, 27 listopada 2011

Na szary smętny dzień

najlepsza jest maseczka i serial do oglądania. Postanowiłam wreszcie wypróbować Montaigne Jeunesse Face Tonic z olejkiem pomarańczowym i witaminą C.


Zacznę od tego, że opakowania tej firmy to jakieś koszmarki, przez wiele lat odstraszały mnie od spróbowania. Kolory, kompozycja, te twarze jak potworki! Ten egzemplarz tez przeleżał w mojej szufladzie parę dobry miesięcy i nie był stanie mnie skusić. W końcu się przemogłam i dobrze.
Maseczka ma formę chusteczki nasączonej płynem. Producent twierdzi, że forma jest niespotykana, no niech mu będzie, ja już parę takich maseczek widziałam. Wygląda niemal jak na zdjęciu, różni się tylko kolorem, jest żółta. Pachniała świeżymi cytrusami, trochę jak pomarańcze, trochę jak grejfruty, smakowicie i orzeźwiająco. Po wyjęciu trzeba tylko wykonać test alergiczny, zerwać delikatnie kawałek maski zasłaniający usta i można nakładać.
Pierwsze co poczułam to miły kojący chłód, poza tym nic. Żadnego pieczenia, ściągania czy gorąca, tylko zapach cytrusów i ja. Z maseczką na twarzy można spokojnie chodzić i siedzieć. Po dziesięciu minutach zdjęłam płatek, rozsmarowałam resztki płynu i przemyłam twarz zimną wodą.
Moja skóra zdecydowanie wygląda na bardziej promienną i zrelaksowaną, w dodatku maseczka naprawdę świetnie nawilża. Nie stosowałam kremu nawilżającego, a zazwyczaj muszę, nawet po nawilżających maseczkach. Poza tym resztki produktu bardzo łatwo usunąć z twarzy, nic nie zostaje i nie zapycha.
Działań długofalowych, jeśli jakieś są, nie mogę ocenić po jednym użyciu, ale że na jednym się nie skończy, w przyszłości zaktualizuję tego posta. Podoba mi się forma, chusteczka jest zdecydowanie mało „bałaganiarską”, zapach i działanie. Postaram się tylko nie przyglądać opakowaniom.

A w ramach relaksu, muzyka. Jedna z moich ulubionych piosenek mojego ulubionego zespołu.  


piątek, 18 listopada 2011

Cytryny z Korei

Wbrew pozorom produkt nie jest jadalny ;)

Kolejna recenzja maseczki, tym razem koreańskiej firmy Lioele, zakupionej w Asian Store. Tym razem dostały mi się trzy saszetki cytrynowej, trochę mnie to zmartwiło. Bo co jeśli mi się nie spodoba, albo, nie dajcie bogowie, uczuli? Ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. 
Ze względu na barierę językową nie mogę cytować producenta, oto co twierdzi dystrybutor:
Witaminowy shake! Orzeźwiające owocowe maseczki z zawartością witamin. Nawilżają i odświeżają Twoją twarz. Każda z trójkątnych saszetek zawiera prawdziwe ziarenka owoców. 
6 różnych rodzajów maseczki intensywnie odżywia i głęboko nawilża Twoją skórę. Zmiękczają i oczyszczają cerę z martwych komórek, pozostawiają twarz niesamowicie gładką.
LEMON
Cytryna bogata w witaminę C działa rozjaśniająco i antyrodnikowo oraz witalizuje cerę, która wygląda zdrowiej i młodziej." cytat pochodzi ze strony Asian Store

Dla zainteresowanych, oto co mówi producent. Mam wrażenie, że jest dużo bardziej elokwentny po koreańsku.

Maseczka po otwarciu pachnie słodkimi cytrynami, potem aromat cytryny wietrzeje i pachnie słodko, ale nieokreślenie. Opakowanie, choć dość niezwykłe, pozwala wycisnąć wszystko, a zawartości wystarczy na jedną aplikację. Nie wiem czy to pestki owoców, ale maseczka ma w sobie grudki, jak miąższ gruszki. Producenckich instrukcji stosowania nie jestem w stanie przeczytać, ufam zatem Asian Store i trzymam ją na buzi 15-20 minut, po czym zmywam letnią wodą, robiąc delikatny masaż.
Maseczka ma rozjaśniać i witalizować i rzeczywiście po użyciu skóra wygląda na wypoczętą, jest też rozjaśniona i gładka, a zatem wygląda młodziej. Efekt utrzymuje się dwa-trzy dni, co według mnie jest bardzo dobrym rezultatem. Bonusowo, maseczka bardzo dobrze nawilża, nie muszę po niej stosować kremu. Na produkcję sebum nie wpływa, ale też nie zapycha.
Poza tym, niezwykle miło się jej używa, co w przypadku produktów tego typu jest, moim zdaniem, istotne.
Podsumowując, Vita Shake Lioele to bardzo dobry produkt w przystępnej cenie (9zł za trójpak, czyli 3za sztukę). To tez przykład produktu, który robi dokładnie to co producent obiecał(chyba, że oryginał zawiera zwyczajowy stek marketingowych obietnic, których dystrybutor nie przetłumaczył. Ale czego oczy nie widzą...;).
Używałyście maseczek Lioele? A może innych koreańskich marek? Jest coś, co polecacie?

środa, 16 listopada 2011

Avon Planet Spa sake i ryż maseczka, która koło sake nawet nie stała

opakowanie jak widać mocno już sfatygowane i  wymęczone

Avon budzi we mnie bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony, wiele razy nacięłam się na ich produkty, z drugiej strony trafiłam na parę perełek (które oczywiście, wycofano ze sprzedaży). Maseczka wygładzająca Planet Spa z ryżem i sake należy do pośredniej kategorii- nie jest ani bublem ani perełką.
Maseczka, zamknięta w wygodnej i poręcznej tubce, która całkiem ładnie się prezentuje na półce, ma formę gęstej, białej pasty. Ciężko się ją wydobywa, zawsze też zostanie coś na palcach. Zazwyczaj nakładam ją na wilgotną skórę albo wilgotnymi palcami (tak, wiem, że producent zaleca nakładanie na suchą skórę). Pachnie dość dziwnie, ale nie nieprzyjemnie, dopiero podczas smarowania zapach staje się mocno alkoholowy, szybko jednak znika. Czyżby miało mi to udowodnić, że w produkcji użyto sake?
Gdy maseczka wyschnie, powinniśmy ją zerwać, jest to bowiem według producenta formuła peel-off. Dla mnie maseczka ma taką samą konsystencję jak maseczki glinkowe, i konia z rzędem temu, kto pokaże mi jak ją zerwać, nie zrywając przy tym skóry. Ja ją po prostu spłukuje, co idzie bardzo opornie i często muszę się wspomóc żelem do mycia twarzy.
Producent zapewnia, że maseczka wygładza i oczyszcza i owszem to robi. Nie robi nic więcej, nie miałam po niej ani podrażnień ani uczulenia. Używa jej się dość przyjemnie, ale bardziej luksusowe odczucia dają mi maseczki z Nivea.
Skład jest mocno taki sobie, mam wrażenie, ale ekspertem nie jestem. Składniki od których maseczka wzięła nazwę są na samym końcu listy, więc ich obecność w produkcie jest raczej symboliczna.

A jakie są Wasze doświadczenia z kosmetykami z Avonu? Macie swoich ulubieńców? A może uważacie, że to strata czasu i pieniędzy

niedziela, 23 października 2011

Haul Azjatycki



Pierwszy raz o azjatyckich kosmetykach, w tym BB kremach, przeczytałam TU. Bardzo mi się pomysł spodobał, kremy BB wydają mi się mniej straszne niż podkład, ale odstraszyły mnie trudności ze zdobyciem. A potem znalazłam Asian Store i wszystko stało się łatwe.
To już moje trzecie zamówienie- lubię tu kupować. Opisy są przejrzyste, kontakt dobry, przesyłki wysyłane szybko, porządnie zapakowane- nigdy nie dostałam uszkodzonej.
Tym razem wybrałam trzy próbki i zestaw maseczek Lioele.



Missha M Perfect Cover BB Cream SPF42 w kolorze Light Beige. Naczytałam się wiele dobrego o tej marce i chcę wyrobić sobie własne zdanie.
Skinfood Peach Sake Pore BB Cream SPF20 w kolorze Light Beige. To moja druga próbka, następnym razem chyba skusze się na pełnowymiarowe opakowanie.
The Face Shop Clean Face Oil-Free BB tu był tylko jeden odcień. Chcę sobie wyrobić opinię. 
Lioele Vita Shake Pack trafiły mi się trzy saszetki maseczek cytrynowych, rozjaśniających przebarwienia.
Dodatkowo w pudełku znalazłam próbkę Lioele Triple the solution.

Interesują Was recenzje tych kosmetyków? A może używałyście któregoś z nich? Podzielcie się opiniami!

piątek, 9 września 2011

Rilanja Care maseczki do twarzy



Jako, że mój aparat odmówił posłuszeństwa i nie mogę zrobić zdjęć nowych nabytków, dziś w Teatrzyku komediodramat „ Dwie maseczki, jedna katastrofa” pióra Rilanja Care.
Maseczki nabyłam podczas nalotu na Schlekera, wybrałam taką do cery suchej i wrażliwej, oraz do wszystkich typów cery, zakładając, że jakby co, krzywdy mi nie zrobią.
Część komediowa:
Maseczka oczyszczająca ma postać wściekle pomarańczowego żelu, który po początkowym udawaniu, że pachnie owocami, ujawnia swą prawdziwą ostro chemiczną naturę. Maseczka nawilżająca z awokado i aloe vera jest, o dziwo, bladoniebieskim kremem, właściwie bezzapachowym. Obie zapakowane w wygodne saszetki, które zawierają aptekarską ilość produktu, z trudem pokryłam całą twarz.
W związku z cienką warstwą, zdejmowanie pomarańczowej było dość ciężkie. . Po kwadransie niektóre partie nadal były mokre i zamiast ściągnąć jednym ruchem całość, musiałam uciec się do zmycia maseczki wodą. Tu już komedia przechodzi w dramat, bo relaksacyjne działanie kosmetyku diabli wzięli i powieźli. Z nawilżającą miałam podobny problem, nie chciała się odczepić.
Zaraz po zdjęciu miałam lekko zaczerwienioną skórę, ale po użyciu kremu nawilżającego wszystko wróciło do normy. Sądzę jednak, że dla osób o wrażliwej skóry użycie może się skończyć dużo gorzej. Poza tym, nie zauważyłam zmian- skóra nie wygląda lepiej. Nie wygląda też gorzej, ale maseczka nie powinna działać zgodnie z przysięgą Hipokratesa.
Niebieska dodała sprawie posmaku thrillera, wieczorem wszystko było jak najbardziej w porządku, skóra może nie była rozpieszczona, ale też nie wyglądała tragicznie. I tak poszłam spać, a pod osłoną ciemności maseczka pracowała. Rano znalazłam na twarzy trzy większe niespodzianki i piękne skupisko zaskórników koło ust.
Nie polecam zatem tych maseczek, ale nie skreślam całej serii. Przy najbliższej wizycie w Schlekerze zaopatrzę się w kolejne i zobaczymy.
Podsumowanie:
+ przystępna cena
- dostępność (tylko Schleker)
- działanie
- nieprzyjemny zapach

sobota, 3 września 2011

Mój pierwszy haul





W dzisiejszym odcinku, mój pierwszy haul, ze Schlekera w dodatku. Wykorzystałam pobyt w innym mieście, gdzie drogeria tej sieci istnieje. A także to, że ktoś nieopatrznie zrzucił mój puder na ziemię i potrzebowałam szybko kupić zastępcę. Interesowały mnie ich kosmetyki pielęgnacyjne oraz kolorówka z marki Basic.


Z serii Rilanja Care wybrałam dwie maseczki(jakoś nie mam odwagi kupić żelu do mycia twarzy czy kremu spod szyldu drogerii). Oczyszczającą peel-off do każdego rodzaju skóry i z awokado i aloesem do cery wrażliwej i suchej. Każde opakowanie to dwie saszetki.


Puder mozaikowy Basic- Kombinacja jaśniejszych i ciemniejszych beżowych łatek z dodatkiem różu daje fajny naturalny efekt, choć nie jest to puder transparentny. Pachnie słodko, jakby cukierkami. Zapach przenosi się na skórę, ale po kilku minutach wietrzeje. Mimo to mi przeszkadza.
Podwójne cienie do powiek Basic- oznaczone numerkiem 02. Szukałam ładnego różu i szarości, a te i w pudełku i na palcu wyglądają przyzwoicie. Choć tak samo było z poczwórnymi cieniami z Essence, które okazały się niewypałem. Zobaczymy.


Na koniec lakier do paznokci- nudziarz, ale ja tylko takie lakiery kupuję. Używam ich zresztą od przypadku do przypadku, najczęściej wyrzucam niemal pełne buteleczki. Może przy tym nauczę się systematyczności.

Jako, że na pewno jeszcze do Schlekera wrócę, mam pytanie: jakie kosmetyki tej sieci warto kupić a które omijać?