sobota, 29 września 2012

Smętnej historii pewnego peelingu ciąg dalszy

Zapewne pamiętacie wpis o kupionym z przypadku peelingu (a jak nie pamiętacie, to pozwólcie że Wam przypomnę). Zostawiłam go u rodziców, których właśnie odwiedzam.
Zmęczona podróżą, sięgnęłam po moje znajomy słoik z myślą "nie lubię cię, ale cię zużyję", odkręciłam i oto co ukazało się mym nieco przekrwionym oczętom:


Na początku lekko zdębiałam, przecież żółty on nie był. Potem dotarło do mnie, że widzę nie tylko żółć ale i jakieś grzybki.


Wiem, że minęło kilka tygodni, ale nigdy żaden kosmetyk nie zrobił mi takiego numeru! Zastanawiam się, czy jego poprzednie wady nie były wynikiem zepsucia produktu? I co to jest? Ktoś wie? Żółtych grzybków jeszcze nie widziałam.
 Nie mogę sobie przypomnieć, czy peeling był zabezpieczony sreberkiem czy tylko zakrętką, więc nie wiem czy feler powstał na taśmie produkcyjnej czy w drogerii. Bo rodziców łazienkę uniewinniam od razu, skoro inne kosmetyki wytrzymują  w niej kilka miesięcy w stanie niezmienionym, ten też powinien. .


 Miałyście takie przeprawy z kosmetykami? Macie jakieś rady jak ich uniknąć?



czwartek, 27 września 2012

Bath&Body Works w Galerii Mokotów



Veni, vidi i podobało mi się. O ile Victoria's Secret nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenie i raczej tam nie wrócę, to BBW w Galerii Mokotów zaskoczył bardzo pozytywnie. Wnętrze jest jasne i przestronne, dobrze wietrzone (to ważne gdy wybieramy zapachy!), a personel sympatyczny i nad wyraz pomocny. Jeśli lubicie rozmawiać z ekspedientkami, to sklep dla Was, ja czułam się nieco speszona.
Duży plus za poświęcaną klientowi uwagę, kiedy z kremem w garści przeszłam do działu z zapachami do domu, stacjonująca tam pani nie tylko pomogła w wyborze perfumy, ale też poinformowała mnie o promocji na kosmetyki.
Urzekło mnie zamontowanie w sklepie umywalki, tak by można było dokładnie przetestować dostępne mydła.
sklep z zewnątrz
Dostępna jest głównie kolekcja Signature, ale mamy kosmetyki do kąpieli, świeczki, zapachy do domu, żele antybakteryjne, błyszczyki i balsamy do ust, a także kosmetyki do aromaterapii. Mamy oczywiście mnóstwo promocji:
  • przy zakupie świeczki, druga gratis.
  • Przy zakupie jednego pełnowymiarowego kosmetyku z serii Signature, otrzymujemy pełnowymiarowy balsam do ciała.
  • mydła w płynie mają cenę obniżoną o 10zł
  • przy zakupie zapachu do domu(wkładu zapachowego lub dyfuzora), drugi przedmiot gratis.
W każdym wypadku, sami możemy wybrać zapach, co bardzo mi się podobało, ale strasznie wydłużyło wizytę w sklepie.
Oficjalne otwarcie ma nastąpić w sobotę i panie zapowiadały wtedy jeszcze więcej trakcji i promocji.
Wady? Tylko jedna kasa obsługuje karty płatnicze, co w spokojny czwartkowy wieczór mocno wydłużyło kolejkę. Poza tym, niektóre ekspedientki były nieco zbyt zagubione. Ale nie są to wady, których nieco doświadczenia i uruchomienie drugiego terminalu nie rozwiązałoby.
Ostatecznie nabyłam:
wybaczcie jakość zdjęć, moja komórka nie radzi sobie najlepiej przy energooszczędnych żarówkach
  • dyfuzor w kolorze zielonym – albo, jak chce producent żółto-limonkowym
  • oraz zapach Fresh Cotton, cytując producenta „fragrance combines white jasmine petals, lemon zest and nuances of rose and spring muguet, finished with sheer, delicate musk”. Zapach jest bardzo świeży, kojarzy mi się z praniem.
    plus za stokrotki na buteleczce

  • potrójnie nawilżający krem do ciała Twilight woods z proteinami mleka, olejem ryżowym oraz ekstraktem z owoców acai. (226g) Opis zapachu: „hypnotic blend of apricot nectar, mimosa petals and Tuscan cypress inspired by the enticing warmth of woods at twilight”
  • balsam do ciała Dark Kiss z witaminą E, masłem karite i olejkiem jojoba (236ml) Opis zapachu:„sensual incense, Mirabelle plum, and night musk"

Oba produkty do ciała szybko się wchłaniają i pięknie pachną. Dark Kiss jest dość ciężki i zmysłowy, ale nie ogłuszający. Zaś Twilight Woods zdecydowanie ma drzewną nutę, czy to cedr nie wiem, ale sprawia, że zapach jest nietuzinkowy. Spodziewajcie się recenzji!

sobota, 22 września 2012

Calvin Klein mnie rozczarował


Dawno temu, podczas składania mojego pierwszego, i jak na razie, jedynego zamówienia w sklepie Paatal, olśniło mnie- Calvin Klein robi kosmetyki. Musiałam spróbować i tak oto stałam się szczęśliwą posiadaczką błyszczyka do ust w jakże zgrabnym słoiczku.
Używałam go intensywnie przez ostatni tydzień i wiem już o nim mnóstwo. Producent obiecuje „mocny, długotrwały, świetlisty połysk. Specjalna formuła zapewnia maksymalną trwałość”.
A zatem najpierw o plusach, a potem o rozczarowaniach.


Błyszczyk ma przyjemny różowy kolor, a zatopione w nim drobinki są naprawdę małe. Daje to w sumie subtelny efekt „moje usta, ale lepsze”, dodaje nieco koloru i połysku, nie jest to jednak tafla wody, ale bardziej dyskretny satynowy połysk. Trzyma się całkiem przyzwoicie, oczywiście kubek herbaty to dla niego zabójstwo, ale dla którego błyszczyka nie? 
Aplikacja bezproblemowa, ale wiem że nie wszyscy lubią grzebać palcem w słoiczku. Błyszczyk nie klei się, nie migruje, siedzi na swoim miejscu i odwala robotę. Nie nawilża, a nawet troszkę wysusza, ale to błyszczyk, więc nie spodziewałam się niczego innego. 
No to teraz o rozczarowaniach. Opakowanie jest plastikowe. Ładne, porządnie wykonane, ale spodziewałam się czegoś bardziej luksusowego. Skoro Rimmel, nie mający żadnych związków z haute couture może, to czemu nie CK?
Po drugie, spójrzcie na miejsce produkcji. Calvin Klein made in China. Seriously? Nie każda marka musi produkować kosmetyki we Francji, ba nawet w Europie. Zrozumiałabym, gdyby wspierali lokalną gospodarkę Ameryki. Ale Chiny! To jak transparent „chcieliśmy zrobić wszystko najmniejszym kosztem”.


Nie są to wady per se, nie wpływają na działanie błyszczyku, niektórzy nie zwróciliby nawet uwagi na kraj produkcji. Ale mi entuzjazm przeszedł. 

środa, 19 września 2012

Z kosmetyku Maybelline taki krem BB jak ze mnie Brigitte Bardot.


Z jednej strony, wkurza mnie podczepianie się przez firmy kosmetyczne do mody na BB przez wprowadzanie na rynek produktów, które koło BBkremu nie stały. Z drugiej strony, dzięki temu na rynku pojawiło się kilka ciekawy kremów tonujących.


Maybelline Dream Fresh Beauty Balm to właśnie jeden z nich. Dużo bardziej udany niż BB krem Garniera, moim skromnym zdaniem.
Zacznijmy od opakowania. Zgrabna, niewielka tubka, u góry zabarwiona na odcień kremu w środku. Producent udostępnia nam testery, co mu się chwali, odpowiednio oznakowane. Można sprawdzić, można dostać próbkę i przetestować.


Lista ośmiu cudów, jakie krem wyprawia z naszą skórą jest na opakowaniu. No to jedziemy:
  • Koryguje niedoskonałości – rzeczywiście, stają się mniej widoczne, ale korektora nie zastąpi. To krem tonujący, nie podkład.
  • Wyrównanie kolorytu – tak jest. Bardzo ładnie dopasowuje się do koloru twarzy, wyrównuje koloryt i nie ciemnieje w ciągu dnia. Byłam zaskoczona, bo zazwyczaj produkty Maybelline są dla mnie zbyt różowe.
  • Efekt naturalnego rozświetlenia – no... świecę się po nim. Nie jakoś dramatycznie, ale bez pudru ani rusz. Osoby z suchą cerą mogą uznać ten efekt za pożądany, ja, jak wiele posiadaczek tłustej mam fobię „gotta matte'em all!”
  • SPF 30 – yess... między innymi dlatego go kupiłam. Nagradzam producentów, którzy nie tylko pakują filtry do kremów, ale jeśli przyznają się, jaka jest ich siła.
  • Nawilżenie na cały dzień – oj, tu troszkę przesadzili. Według mnie, ten krem nie nawilża. Dobrze współpracował z kremem nawilżającym z YR.
  • Nietłusta formuła – święta prawda.
  • Widoczne wygładzenie – skóra zdecydowanie wygląda lepiej po nałożeniu, ale nie posiadam nierównej cery, by móc ocenić w pelni efekt.
  • Uczucie świeżości – wchłania się szybko, nie pozostawia lepkiej warstwy.
Tak zupełnie na marginesie, zastanawia mnie niekonsekwencja tej liście. Dlaczego wszystkie punkty to równoważniki zdań, a jeden nagle nie?
Jestem zadowolona z Dream Fresh BB, mimo że nie jest to produkt do końca dla mnie ( rozświetlenia na twarzy się boję i podchodzę do niego nieufnie). Nakładałam go palcami, nie smużył, nie robił plam. Nie zrobiłam sobie nim krzywdy. Oczywiście, krem tonujący to nie podkład i po paru godzinach znikał, ale robił to bardzo równomiernie.
To nie krem BB w pełnym tego słowa znaczeniu, właściwości pielęgnujących właściwie w nim brak, ale działanie upiększające podobne. Kupię na pewno kolejną tubkę.  

wtorek, 18 września 2012

Porada kulinarna potrzebna od zaraz


Dzięki memu ukochanemu duetowi Chaos&Zniszczenia, dziś w menu soczewica czerwona. Pierwszy raz będę próbowała zrobić z niej coś jadalnego, stąd pytanie:
Znacie jakieś ciekawe przepisy?

sobota, 15 września 2012

Bzowe maki i pomarańcze


Sól do kąpieli z Rossmanna kupiłam zaciekawiona kompozycją zapachową. Maki i kwiaty pomarańczy? Troszkę złośliwie zastanawiałam się jaki koszmarek stworzyli.
saszetka soli i moja aktualna lektura łazienkowa
Po otwarciu okazało się, że sól ma kolor marchewki a zapach kwiatów. Z makami ma niewiele wspólnego, ja czuję bez. Bardzo przyjemny, delikatny aromat, oczywiście nieco chemiczny, ale nie drażni. Wsypana do wanny zabarwiła wodę na delikatnie różowy kolor, pojawiła się też piana, ale ta szybko zniknęła. Sól rozpuściła się w całości, nie pobrudziła też wanny. Chwała jej za to, nie cierpię po relaksującej kąpieli szorować wanny.
tak wyglądała sól po wysypaniu z saszetki. 
Producent nie obiecuje właściwie nic poza przyjemną kąpielą. Zgadzam się jak najbardziej, było przyjemnie. Poza tym, moja skóra nie była tak wysuszona jak zwykle, choć balsam był niezbędny.
Teraz ostrzę sobie zęby na sól fiołek&czerwona koniczyna.
Ale najpierw muszę wyzdrowieć.

środa, 12 września 2012

It's Haul time!


 Małe zakupy w Rossmannie i Super-Pharm. Nic ekscytującego, poza jedną rzeczą, to uzupełnienie kosmetycznych zapasów. Ale do rzeczy:
Małe ilościowo, ale wielkie wagowo zakupy. 
Super-Pharm:
Joanna Naturia masło do ciała o zapach u wanili – dzięki Lavender przypomniałam sobie, jak bardzo lubiłam masła z tej serii na studiach. Chciałam co prawda kawowe, ale wszystkie słoiczki wyglądały na zmacane, więc stanęło na moim ulubionym zapachu.

Ziaja Intima z kwasem askorbinowym – właściwie nie ma o czym mówić. Wracam po małym, niezbyt satysfakcjonującym romansie z Facelle.

Garnier Essentials złuszczający peeling w kremie – tak wiem, pisałam, że to zdzierak do pleców, ale chyba zmienili formułę, bo nie wydaje się taki straszny. A z powodu promocji, pomarańczowy żel zniknął z półek.
a do tego cała masa leków, ale to blog o kosmetykach, nie lekarski. 

Rossmann:
Na ogólnym zdjęciu soli prawie nie widać, więc otrzymała własne zdjęcie. W tle dziwaczny kot z  karmy.
Wellness&Beauty sól do kąpieli mak i kwiat pomarańczy – widziałam u kogoś na blogu i zaciekawiło mnie połączenie zapachów.

Perfect Pro Sterile – nie jest to najlepsza karma na świecie, ale ma lepszy skład niż Purina One, kotom smakuje. Co prawda, nie jest to blog o kotach, ale kocia karma wydaje mi się bardziej przystępna dla czytelników niż woda morska do nosa. 

wtorek, 11 września 2012

Pomarańczowo mi


Dzisiaj poznęcam się nad nowym produktem Garniera z serii Czysta Skóra, mowa tu o żelu peelingująco- rewitalizującym z wyciągiem z grejpfruta i granatu oraz pochodną witaminy C. Wszyscy lubimy krótkie, łatwe do zapamiętania nazwy, prawda?

Żel jest zamknięty w standardowej dla tej firmy tubce w sympatycznym pomarańczowym kolorze. Tubka jest poręczna, dobrze leży w dłoni, łatwo otworzyć ją mokrymi rękami. Natomiast nie bardzo nadaje się do zabawy „zrzuć coś z umywalki”, tutaj lepiej spisuje się płyn micelarny Lirene.
Sam żel jest właściwie przezroczysty, zawiera w sobie mnóstwo drobinek peelingujących. Nie są to ostre odłamki z zielonej wersji, bliżej im do tych z niebieskiego żelu(według mnie, niebieski żel Garniera miło oczyszcza skórę, a zielony to zdzierak dobry jedynie do pleców), tak że wrażenie przyjemne. Pachnie cytrusowo i apetycznie.
Kosmetyk ma postać żelu, nie kremu, i na początku samoczynnie wylewał się zaraz po otwarciu. Utrudniało to dozowanie i wpłynęło na wydajność. Zużyłam 150ml w dwa tygodnie, nie jest to najlepszy wynik pod Słońcem.

Używałam żelu z przyjemnością. Podobała mi się konsystencja i zapach, ilość i ostrość drobinek ścierających. W sam raz do codziennego oczyszczania. Stężenie kwasu salicylowego jest w nim dużo mniejsze niż w innych żelach z tej serii, kosmetyk nie wysusza skóry. Jeśli miałabym polecać, to raczej osobom które mają już za sobą młodzieńczy wysyp trądziku, ale nadal borykają się z niedoskonałościami.
Obiecywany efekt rozświetlenia ciężko mi ocenić. W lecie cera i tak wygląda promienniej i ładniej, dlatego pozwolę sobie poczekać z opinią do listopada. Na pewno żel uprzyjemniał nieco wczesne poranki.
Na pewno kupię drugie opakowanie.  

poniedziałek, 10 września 2012

Miło było ale się skończyło

Balsam Balei w pięknym wrześniowym poranku

Właśnie wycisnęłam ostatnią pompkę balsamu.
Czekam mnie zatem wizyta w drogerii.
Pytanie tylko, co kupić? macie jakieś pomysły?

wtorek, 4 września 2012

O tym, że przypadkowe zakupy zazwyczaj kończą się źle




Peeling kupiłam nieco z przypadku, przy kasie w drogerii zostałam zaskoczona informacją o limicie płatności kartą i musiałam pospiesznie wybrać kosmetyk, który pozwoli mi przekroczyć magiczną barierę 10zł. Skusiła mnie nazwa,wystarczy napisać Japonia a przynajmniej rozważę kupno, ale każdy ma przecież swoje zboczenia ;).
Relaksujący peeling do ciała firmy Elfa Pharm Polska jest, moim zdaniem, produktem bardzo średnim, a jego  największą zaletą jest opakowanie. Słoik jest porządnie wykonany, naklejki są estetyczne i równe. Ładnie wygląda na łazienkowej półce.
Przejdźmy zatem do minusów, peeling ma silny chemiczny zapach, nie do końca nieprzyjemny, ale drażni. Dziwaczną konsystencję, pierwszy raz spotykam się z kosmetykiem przypominającym tężejący budyń. Chodzi o to, że jeśli weźmiemy trochę peelingu na dłoń, a potem odłożymy do opakowania, nie połączy się on z resztą. Nie wpływa to na używanie kosmetyku, ale mi przeszkadza.
Peeling w całej okazałości. 12 godzin od ostatniego użycia .

Peeling całkiem nieźle ściera, dzięki dużej zawartości propylenowych kuleczek, ale jego używanie nie jest przyjemne. Dla uatrakcyjnienia wyglądu kosmetyku, dodano też większe czarne kuleczki. Najbardziej uatrakcyjniają one dno wanny czy kabiny prysznicowej. Producent wspomina coś o zmielonych łupinach kokosa, ale ich nie zauważyłam. Trzy parabeny w składzie za to rzuciły mi się w oczy.

Podsumowując, nie polecam. Na rynku jest dostępnych wiele równie dobrych i lepszych scrubów w lepszych cenach.