wtorek, 28 lutego 2012

Zużyłam i jestem dumna -Arnika dusicielka + rozdanie


Krem nabyłam bo świtało mi w głowie, że kiedyś go miałam i był naprawdę dobry. Od tego czasu zmieniło się opakowanie, jak się okazało potem, nie tylko. Dlatego wrzuciłam go do koszyka, nie sprawdzając, zresztą na zakupach w przerwie obiadowej nie mam bardzo czas na sprawdzanie.
W pracy okazało się, że krem nadal dobrze nawilża, ma przyjemny żółtawy kolor i straszliwie ostry ziołowy zapach. W pierwszej chwili aż mnie odrzuciło, zapach wwiercał się w nos, otaczał chmurą i odcinał od reszty świata. Dopiero otwarcie okna (dzięki za biurko koło okna), pozwoliło na powrót do rzeczywistości. 
Poza tym, krem nie ma właściwie wad- dobrze nawilża, nie zostawia tłustej warstwy, szybko się wchłania, co w biurowej rzeczywistości jest nie do przecenienia. Sprawia, że skóra jest gładka i miękka, nawet po myciu rąk, ale nie jest to kosmetyk do zadań specjalnych. Dla naprawdę wysuszonej skóry ma, według mnie, zbyt lekką konsystencję  i formułę. Jest też bardzo wydajny. Poza tym, dobrze się go używa, smarowanie nim dłoni to przyjemność.
Yves Rocher twierdzi, że krem działa i na skórki. To prawda, przywrócił stan normalności po używaniu zmywaczy Isany (ale o nim innym razem).


Tylko koniecznie powąchajcie go przed kupnem! W czasie pisania tej notki posmarowałam dłonie resztką z tubki. Nie mam klawiatury przy nosie, a i tak doskonale czuję ten zapach.

Kochane! Nadeszła wiekopomna chwila! Oto pierwsze rozdanie w Teatrzyku :).
Chciałam podziękować Wam za uwagę, komentarze i odwiedziny.
Na razie ponieważ jestem w te klocki zieloniutka, a aparat nie chce współpracować, będzie to mini-rozdanie. Większe się szykuje, ale to na razie tajemnica.
Oto co można wygrać:

Essence krem do rąk Chai Tea&Mandarine, nówka sztuka nieśmigany.


Jak to zrobić?
Być publicznym obserwatorem tego bloga
Zostawić pod tym wpisem komentarz z informacją, że chcecie wziąć udział (przecież nikogo zmuszać nie będę)
Osoby będące obserwatorami w chwili ogłoszenuia rozdania, dostają dodatkowy los.
Rozdanie zostanie zakończone 08.03.2012r o godzinie 21:00. 

sobota, 25 lutego 2012

Moja wcale nie chcieć


image from google

Jako że ktoś już otworzył tag, postanowiłam się przyłączyć. Przyznam, że to jeden z ciekawszych tagów, jakie ostatnio widziałam. Chociaż dziwi mnie, że większość odpowiedzi się powtarza: masła z TBS, Beauty Blender, drogi lakier do paznokci… efekt przesycenia?
Też mam dość czytania o różowym jajku, ale ono się w moich odpowiedziach nie znalazło. Prawdę mówiąc, miałam pewien problem, bo jeśli czegoś nie chcę, to zazwyczaj o tym nie myślę, ale po chwili zastanawiania już wiem.
Zdjęć nie będzie- nie posiadam żadnego z wymienionych produktów, a chyba wszystkie wiemy, jak wyglądają kosmetyki MAC ;).


ZASADY:
- napisz, kto Cię otagował i zamieść zasady TAG'u
- zamieść baner TAG'u i wymień 5 rzeczy z działu kosmetyki ( akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higiena), które Twoim zdaniem są Ci całkowicie zbędne bo:
- maja tańsze odpowiedniki
-są przereklamowane
- amatorkom są niepotrzebne
- bo to sposób na niepotrzebne wydatki...
...i krótko wyjaśnij swój wybór


Baza pod podkład – wszelkie bazy, kosmetyki do makijażu scenicznego, etc.. Mi, zwykłej użytkowniczce, są one do niczego nie potrzebne. Po co mam na codzień obciążać dodatkowo skórę bazą pod podkład? Rozumiem na wielkie wyjścia, ślub, sesję zdjęciową, ale mój makijaż naprawdę nie musi być idealny po ośmiu godzinach w biurze.

Kosmetyki firmy MAC – jakoś nie mogę się przekonać. Byłam w sklepie, macałam i jakoś mnie nie zachwyciły, nie porwały a z nóg zwaliły jeno ceną. Może skusiłabym się na szminkę z kolekcji Viva Glam, mojego kieszeniowego węża utuliłby fakt, że wspieram szczytny cel.

Samoopalacze – nie, po prostu nie. Nie podoba mi się ich efekt(na mnie zawsze lekko żółtaczkowy), drażni zapach, wkurza sposób nakładania. Wolę swoją lekko żółtawą bladość albo naturalną opaleniznę.  Od razu zaznaczę, że nie mam  przeciwko osobom, które tego typu kosmetyków używają. Ja ich nie lubię na sobie.

Ozdoby do paznokci, Conad, naklejki etc.- nie mam cierpliwości do takich rzeczy. Mam może osiem lakierów na krzyż, nie mam zamiary robić z moich paznokci mały dzieł sztuki. Podobają mi się zdjęcia, które dziewczyny zamieszczają na blogach, ale moja kreatywność znajduje ujście gdzie indziej.

Zalotka- u mnie zbędna, moje rzęsy naturalnie są podkręcone, więc to co oferują tusze zupełnie mi wystarczy.

I to by było na tyle. Jeśli jeszcze ktoś nie zrobił taga, a chciałby, niech się czuje zaproszony.  Strasznie mnie ciekawi, czego Wy nie chcecie/ nie potrzebujecie.
Jak Wam mija weekend?


piątek, 24 lutego 2012

Mandarynkowa herbata w kremie



Jak wszystkie wiecie, trudno nie wiedzieć, skoro cały czas o tym trąbię, moje dłonie nie lubią klimatyzacji. I zimy. A już zimowa klimatyzacja to dla nich morderstwo. W związku z tym od jesieni do wiosny muszę mieć na swoim biurku krem do rąk. Testowałam już różne, ideału nie znalazłam.
Idealny krem bowiem powinien- szybko się wchłaniać, nie zostawiać tłustej warstwy, porządnie nawilżać, nie podrażniać i przyjemnie acz nienachalnie pachnieć.
Na krem z edycji limitowanej Essence polowałam kilka razy. Za każdym coś powstrzymywało mnie przed kliknięciem  „kupuję”. Aż w końcu dopadłam 24h hand protection balm w drogerii Jaśmin. Może kremy to za dużo powiedziane, został bowiem tylko jeden rodzaj- chai tea z mandarynką. Mogłam zatem powąchać krem przed kupnem (co po przebojach z arnikowym kremem z YR czynię zawsze).
Zapach jest ladny, lekko cytrusowy, słodki, ale nie przesadnie, nie wyczuwam w nim jednak żadnych herbacianych nut. Utrzymuje się na skórze długo, aż do kolejnego mycia rąk. Tubka zawiera 75ml produktu i jest bardzo ładna(bardzo lubię Essencowe grafiki), a przy tym porządnie wykonana.
Sam kosmetyk, przez producenta balsamem zwany, jest dość gęsty, ale nie tłusty, a rozsmarowanie nie sprawia problemów.  Wchłania się szybko, nieźle wygładza dłonie, jednak zostawia na dłoniach warstwę, nie tłustą co prawda, ale mi ona i tak przeszkadza.
Balsam to podobno intensywnie naprawcza kuracja dla bardzo zniszczonych dłoni. Zawiera masło shea i olej kokosowy(drugie i trzecie miejsce w składzie!), które działają nawilżająco i ochronnie. Jak dla mnie, jest to dobry krem nawilżający, radził sobie nawet gdy temperatury na dworzu przekraczały -10, ale ideałem nie jest. Używam go z przyjemnością i mam nadzieję, że w przyszłym roku Essence znowu wypuści taką serię kremów, ale nie mam zamiaru robić zapasów. Jest tyle innych fajnych kremów, które działają bardzo podobnie, jeśli nie tak samo.

wtorek, 21 lutego 2012

Dziwaczek


mój aparat uparł się, że nie zrobi zdjęcia na którym napis eye shadow będzie względnie czytelny.
Purysta językowy się  znalazł.

Znaleziony w drogerii Jaśmin.
Na początku sądziłam, że to róż do policzków, a osoba wykładająca towar się pomyliła, kładąc go między cienie. Ale na wieczku stoi eye shadow. No to może firma się pomyliła i w obcym języku chcieli napisać róż a wyszedł cień?  Ale z tyłu stoi jak byk, po polsku, że to cień do powiek.
Różowy, perłowy cień, o złocistej poświacie.
No przecież nie mogłam nie kupić!

Producent  rzecze „ Wypiekane cienie do powiek o wyjątkowo delikatnej, jedwabistej konsystencji. Dzięki perłowym drobinkom zapewniają fascynujący mieniący się efekt. Mogą być nakładane na sucho i na mokro. Zawierają olej z orzechów makadamia (trzecie miejsce w składzie!). Nie zawierają talku.”
Zdjęcie z lampą. Opakowanie czyściłam dobre pięć minut, a i tak wygląda  jak wygląda. 

Cień jest śliczny. O ile opakowanie nie wzbudza moich zachwytów, to już sam produkt mi się podoba wizualnie. Pyli okropnie, po każdym użyciu pudełeczko wygląda jak po ciężkiej bitwie. Cień nakłada się łatwo i przyjemnie, nie osypuje się, nie zbija w grudki.
Używany na sucho jest złociście brzoskwiniowo różowy. Nie daje u mnie efektu zapłakanych oczu czy zapalenia spojówek, można w nim też wyjść do ludzi na co dzień.  Natomiast aplikacja na mokro wydobywa różowe tony i dodaje nam złocistą taflę. Efekt nie jest jednak tandetny, choć intensywny.
zdjęcie bez lampy lepiej oddaje kolor, ale ostrość uciekła. 
Na fali ostatnich dyskusji o terminach ważności, chciałam pochwalić Joko za jasną i czytelną informację. Wiem, kiedy wyprodukowano mój cień, wiem do kiedy muszę go zużyć. Jak ja do sierpnia 2013 wymaluję tyle cienia, pojęcia nie mam.
Gdzieś widziałam sugestię by używać go jako różu do policzków, ale moim zdaniem jest zbyt świecący i perłowy. Może jako rozświetlacz?
Tylko na co mi różowy cień?

Posiadacie kosmetyki Joko? Co o nich sądzicie? Przyznam się, że jestem pod wrażeniem jakości tego cienia i zastanawiam się na kupnem czegoś jeszcz etej firmy. 

sobota, 18 lutego 2012

Z dziennika szalonego naukowca - Annathea testuje


image via google

Jakiś czas temu sprawdzałam jak łatwo w polskich perfumeriach dostać próbki podkładów. Wyszłam z tego bogatsza o kilka doświadczeń i pięć próbek. Oczywiście, musiałam przetestować co dostałam. Wiem, że kilkudniowa próbka to za mało, by wypowiedzieć się na temat kosmetyku, zatem są to pierwsze wrażenia, nie recenzje:
Bourjois Flower Perfection – najbardziej tępy w nakładaniu, ale poza tym przyzwoity, podobało mi się wykończenie, sposób w jaki odcień dopasowuje się do cery. Trochę za szybko zaczęłam się po nim świecić, ale moja próbeczka nie pozwoliła na głębsze testy, może z innym kremem byłoby lepiej? Chyba wrócę po więcej.
Bourjois Ten Hours Sleeping Effect –teraz wiem, że nie dla mnie. Podoba mi się i aplikacja i wykończenie,  testowałam go po czterech godzinach snu, sprawił że wyglądałam jak człowiek. Jest to podkład rozświetlający, a ja nie lubię błysku, poza tym zaczęłam się świecić po trzech godzinach. Kosmetyk dobry, ale nie dla tłustej cery.
Bourjois Healthy Mix – Najhojniejsza próbka, więc o nim mogę powiedzieć najwięcej. Nakłada się jak krem, ładnie wyrównuje koloryt, tuszuje co trzeba i trzyma się naprawdę długo. Nie grymasił przy żadnym z używanych przeze mnie kremów. Pachnie najintensywniej z całej piątki, ale ładnie.  Mój ulubieniec, chyba się skuszę na bueteleczkę.
Benefit You Rebel Lite – porażka. Nałożyłam go na twarz- wyglądam jakbym była chora na żółtaczkę. Nic to, myślę sobie, pewnie potrzebuje kilka minut żeby się wchłonąć i dostosować. Dziesięć minut później nadal mam żółtaczkę. Dobrze, że testowałam go w weekend, a nie w dzień pracujący, gdy każda minuta jest na wagę złota.
Jutro mam nadzieję, że jutro uda mi się przetestować ostatni, podkład z Sephory. Poza nieszczęsnym Rebelem, wszystkie podkłady dobrze dopasowały się do mojej cery, były łatwe w nakładaniu, nie zostawiały smug. Co tylko potwierdza moją opinię, że Bourjois dobrą firmą jest.
A teraz życzę Wam miłego wieczoru i wracam do grania. Niech Moc będzie z Wami ;)

piątek, 17 lutego 2012

Magiczne sztuczki

image via google.
Bo ja zdjęcia świeżo kupionej sasztce nie zrobiłam, a zraz po użyciu wyrzuciłam.
Po skończeniu żelu i toniku z serii nawilżającej Sorai zaczęłam używać Garniera. Pozbawiona dodatkowej porcji nawilżenia skóra zaprostestowała, po każdym byciu była ściągnięta, a nawet pojawiły się suche skórki.  Zgroza, zgroza powiadam.
Zdecydowałam się na maseczkę truskawkowo- śmietankową z mojej ulubionej firmy, bo była truskawkowa i obiecywała nawilżenie.  Oczywiście, nie przeczytałam polskich napisów, bo po co? Dopiero w domu, gdy wykonywałam próbę alergiczną (którą należy wykonać zawsze i bezwzględnie gdy pakujemy na twarz coś nowego!), doczytałam że to maseczka głęboko oczyszczająca. No ale raz kozie smierć, saszetka otwarta, działamy.
Producent mówi, że to maseczka żelowa. Jednak z saszetki wycisnęłam standardową kremową maseczkę, jasnoróżową, pachnącą cukierkami truskawkowymi, zawierająca pestki truskawek. Aplikowała się trochę inaczej, była jakby bardziej śliska i cięzej było mi ją równomiernie rozprowadzić, ale jakoś mi się udało.
Część maseczki wchłonęła się po około dziesięciu minutach, warto wtedy rozmasować resztę. Była zaskakująco zimna, nie wiem czy to wynik temperatury w mieszkaniu czy właściwości maseczki, na skórze nie czułam bowiem chłodzenia. Producent zapewnia, że maseczka nie zasycha, to nie do końca prawda. Nie zasycha jak typowe maeseczki z glinki czy peel-off, natomiast zdecydowanie nie pozostaje żelem.
Po kwadransie zmyłam maseczkę, pochyliłam się na lustrem i zamarłam.
Gdzie się podziały moje pory?!
Maseczka nie tylko sprawiła, że skóra wyglądała na gładsza, bardziej promienną i wypoczętą, ale też fantastycznie oczyściła pory i je zwęziła. Jestem naprawdę pod wrażeniem.
Niestety, jeśli chodzi o nawilżanie, kosmetyk się nie sprawdził. Nie miałam nowych suchych skórek, a stare coś zjadło i też zniknęły, ale po kwadransie od zmycia skóra była już bardzo ściągnięta i musiałam ratować się kremem.
Kupię tę maseczkę ponownie, kilka razy dla pewności, ale jeśli nadal będzie działać tak spektakularnie, to mam swoje KWC.

środa, 15 lutego 2012

To już jest koniec



zdjęcie robione późnym wieczorem, dlatego takie ciemne.

Mój mozaikowy puder Basic zakończył żywot. Wykonał malowniczy skok z pralki,  potem moja chęć niszczenia dobiła go ostatecznie. Po upadku były to trzy większe kawałki, ale miały konsystencję pudrowych cukierków i tak fajnie się je kruszyło w palcach. Khem. 
Puder był stachanowcem, jeśli szukacie niedrogiego pudru, który przetrwa wieki, to jest puder dla Was.
Opisałam go TUTAJ. Jak same widzicie, pierwsza wzmianka o pudrze pochodzi z początków września, mamy luty. 
Oczywiście, kupiłam już następcę, jako posiadaczka tłustej skóry nie wyobrażam sobie wyjścia z domu bez puderniczki. Używałam go już wcześniej, można to więc nazwać powrotem. 

a tu dla odmiany wyszło jasno. Nie rozumiem i  z tym niezrozumieniem idę spać. 

Używałyście może kiedyś pudrów Miyo? Jestem ich bardzo ciekawa, a jakoś nie mogłam się przekonać do zakupu. 

sobota, 11 lutego 2012

Notka pełna wściekłości


Nie cierpię nienawidzę ludzi grzebiących paluchami w kosmetykach!!!!
Jako że Essence wycofuje zielony i fioletowy eyeliner w słoiczku, postanowiłam się zaopatrzyć w oba. Miałam wobec nich pewne mroczne plany. W Douglasie znalazłam jeden słoiczek fioletowego i kilka zielonego. Fioletowy miał nawet naklejkę producenta z boku, uznałam że jest zapieczętowany i nietykany. Zielone jednak były oklejone na zakrętce, więc oczywiście sprawdziłam. Na pięć, trzy miały mniejsze lub większe ślady po macaniu. Ech.
Coś mnie tknęło i spróbowałam odkręcić fioletowy. Nakrętka chodziła łatwo, znak że ktoś już przy niej majstrował. W środku zaś znalazłam piękny odcisk palca.
Gdyby to było CSI założyłabym ciemne okulary i do wtóru The Who zbadałabym czyj to odcisk, a potem znalazłabym winną. Ponieważ była to rzeczywistość, odłożyłam słoiczek do szafy. Żałuję strasznie, bo kolor był cudowny, ale co za dużo to niezdrowo. A ten eyeliner zawierał za dużo innej osoby by stać się moim. 
Niestety, nie było nam dane razem opuścić Douglasa.
Zdjęcie pochodzi ze strony Essence

Perfecta Beauty Mask maseczka głęboko nawilżająca



Zazwyczaj wolę maseczki oczyszczające, nie raz i nie dwa maseczka nawilżająca pięknie zapchała mi pory, ale przy obecnej pogodzie postanowiłam zaryzykować. Dodatkowo, maseczka zawiera esencję z kwiatu pomarańczy liczyłam, że będzie przyjemnie pachnieć.
Oto co ma do powiedzenia producent:
Zawiera wyciąg z peruwiańskiego drzewa TARA, który wraz z czystym sokiem aloesowym gwarantuje głębokie i długotrwałe nawilżanie skóry. Esencja z kwiatu pomarańczy łagodzi podrażnienia, a kompleks witamin i aminokwasów odżywia komórki. Dzięki zawartości lipidów zbożowych maseczka znakomicie regeneruje skórę przywracając jej gładkość i wypoczęty wygląd.
Zaczęłam oczywiście od testu alergicznego.
Kosmetyk ma postać seledynowego kremu, w opakowaniu było go dość by porządnie wysmarować nim twarz. Podobna można jej używać też na szyję i dekolt, ale ja nie doczytałam i zużyłam całość na jedną część ciała. Informacja znajduje się bowiem na stronie internetowej Dax, nie mam jej na opakowaniu.


Przez dwadzieścia minut, tyle bowiem należy odczekać nie czułam pieczenia, swędzenia, nic.  Maseczka dała się usunąć samą wodą, a skóra wydawała mi się oczyszczona na tyle by nie używać żelu do twarzy(nie cierpię kiedy na skórze zostaje ta lepka warstwa, brr). Postanowiłam zaryzykować, że rano obudzę się z inwazją na twarzy, i zastosowałam się do zaleceń producenta. Zostawiłam wszystko jak było i poszłam spać.
Rano skóra była miękka, gładka i wyglądała na zadowoloną z siebie. Wyprysków brak. Efekt nawilżenia utrzymał się do końca dnia, czyli całkiem nieźle. Nie miałam żadnych podrażnień, więc nie wiem czy tę obietnicę maseczka spełnia, podobnie nie oglądałam swej skóry pod mikroskopem, więc nie wiem czy i jak bardzo odżywiła moje komórki. 
Nie wiem czy bardziej odwodniona skóra zostałaby dostatecznie nawilżona, jednak za taką cenę myślę, że warto spróbować. Na pewno kupię tę maseczkę ponownie, jak tylko zużyję wszystkie posiadane, lubie bowiem gdy producent spełnia swoje obietnice.

A jak Wy ratujecie twarz w te mrozy? Macie jakieś sprawdzone sposoby? 

czwartek, 9 lutego 2012

Mam BlogBoxa i nie zawaham się go użyć


Dostałam, dostałam! Listonosz najpierw umówił się ze mną telefonicznie na godzinę, i tak o 18.14 czasu warszawskiego dostałam go w me łapki. A w środku same dobroci! Niestety, pudełko mocno nadwyrężyłam podczas otwierania(a pomysłowe pudełko to było). 

pudełko zawierało jeszcze morze czarnej krepiny, ale na zdjęciach wyglada jak czarna plama. 

Bardzo Ci dziękuję, .biemi, za Boxa! 
Jest naprawdę cudny, świetnie trafiłaś z kosmetykami :)

zawartość Boxa. Niestety, dziś tylko komórką moge robić zdjęcia.


Co dostałam:

Lirene płyn micelarny do demakijażu twarzy i oczu z witaminą C – cały czas poszukuję idealnego płynu do zmywania makijażu, ten wygląda bardzo obiecująco.


Olejek Alterra Migdał i Papaja – słynny olejek z Alterry, w moim Rossmannie zawsze wyprzedany. Wreszcie będę mogła zrozumieć skąd ten cały szał ;). Póki co obwąchałam i pachnie cudnie.


Szminka Kobo Celebrity Lips w odcieniu Orange Juice – urzekła mnie nazwa, kolor nieco zadziwił, nigdy takiego nie miałam. Ale więcej napiszę, kiedy już obejrzę go w świetle dnia.


Crystal Essence dezodorant w chusteczce – zawsze chciałam spróbować, ale nigdy się nie złożyło. Teraz mam okazję.
Krem do rąk Pat&Rub – z żurawiną. Nigdy nie miałam produktów z tej firmy, z wielką chęcią przetestuję.

Muszę przyznać, że jestem z mego Boxu bardzo zadowolona. Zawiera zarówno rzeczy, które chciałabym przetestować, jak i takie, na które normalnie bym się nie zdecydowała. Na pewno wezmę udział w kolejnej edycji!

FAQ:

Jak łatwo zdobyć próbki, czyli Zielony Balonik na tropie


Miejsce: Wola Park, czyli galeria handlowa ani nie bardzo duża, ani bardzo modna. Oprócz Rossmanna i SuperPharmu zawiera też Douglasa i Sephorę.
Czas: poniedziałkowe popołudnie, kiedy ludzi tu niewiele, a konsultantki rzucają się na człowieka jak wygłodniałe harpie.
Agent: to w sumie ja. Zmęczona po pracy, okutana w mnóstwo warstw, a zatem spod kurteczki wystawał mi firmowy polar. Nijak nie wyglądałam na osobę zdolną zostawić w perfumerii kilkaset złotych, typowy zmęczony korp.
O co chodzi: o zdobycie próbki podkładu ze średniej półki bez dokonywania zakupów.

efekty dwudniowych testów. Może nie powalają ilością, ale ile emocji mi dostarczyły

Pierwsza wizyta w Douglasie. Najpierw sprawdziłam to co mnie najbardziej ciekawiło, czyli szafę Essence, po czym podeszłam do stoiska Bourjois. Miałam nawet z nim chwilę sam na sam zanim pojawiła się konsultantka. Od razu zapytałam o próbkę. Pani upewniła się, że interesuje mnie Bourjois, okiem specjalistki oceniła moją karnację i pognała przygotować próbkę. Tak oto zostałam właścicielką próbki „Bourjois Flower 51”. Przy okazji opowiedziała o bezpłatnym makijażu, na który można się umówić, ale nie naciskała.
Udałam się zatem do Sephory. Tutaj miałam naprawdę długą chwilę z testerami, obie konsultantki były zajęte innymi klientkami, a więcej ich nie wytropiłam. Uznałam, że nie chcę Diora/Smashboxa/Benefita, ale nowy podkład Sephory. Poprosiłam o próbki dwóch najjaśniejszych odcieni Light Veil. Konsultantka najpierw przetestowała dwa odcienie podkładu na mej dłoni, po czym dostałam bardzo hojną próbkę, z opisem odcienia, ale bez informacji jaki to podkład. Może gdybym poprosiła o kilka? W czasie gdy przygotowywała słoiczek ja miałam okazję przetestować wodę micelarną Sephory zmywając z dłoni próbki.

moje zdobycze

Miejsce: Następnego dnia udałam się do Galerii Mokotów, to centrum handlowe jest podobnie nieduże, ale o wiele bardziej snobistyczne (swoje salony mają tu m.in. Versace, Joop czy MAC).
Czas: Wtorkowy wieczór, jednak w GM o każdej pory są tłumy.
Osoba agenta i cel pozostają bez zmian ;)
W Douglasie na wejściu powitał mnie chórek czterech pań. Zawsze mnie to nieco deprymuje. Konsultantka nie robiła żadnych problemów, od razu pognała przygotować próbkę. Po wręczeniu mi jej oddaliła się pospiesznie, nie mogłam więc wypytać, pomarudzić czy poprosić o inną próbkę. Zignorowała też inna klientkę, która z zagubioną miną oglądała podkłady.
Na szczęście, kolejna konsultantka, chociaż dedykowana do Inglota, wyczerpująco i z chęcią odpowiedziała na wszystkie moje pytania, doradziła, jednak odmówiła przygotowania próbki, informując mnie że jako pracownik innej firmy nie ma prawa.
O dziwo, trzecia pani, tym razem konsultantka YSL, nie miała z tym problemu.
W Sephorze panował większy ruch, ale ledwo zatrzymałam się przy stanowisku Benefit Cosmetics pojawiła się konsultantka. Pani była z tych szybkich, niezbyt przyjemnych, acz grzecznych. Poprosiłam o próbkę You Rebel!, pani zdecydowała, że lepszy będzie ten jaśniejszy. Na plus należy jej zapisać, że była hojna jeśli chodzi o ilość produktu w słoiczku.
Ponieważ szło mi tak świetnie, postanowiłam zaatakować Super Pharm. Tam kłębiły się tłumy klientów i kilka zmęczonych pań z obsługi. Na moje pytanie o próbki, a zapytałam o Rimmela, najtańszą markę jaką posiadają, usłyszałam, że niestety, nie mają, ale jeśli przyniosę własne opakowania, pani z chęcią je dla mnie przygotuje z testerów.

Zdobycze:

(pierwszy rząd od lewej)próbki Bourjois Healthy Mix, 10 hours sleep effect 
(drugi rząd od prawej) Flower Perfection; Sephora Light Veil; Benefit You rebel! Lite

Nie twierdzę, że problemu nie ma. Kilka tygodni temu pani z L’Occitane na pytanie o próbkę kremu, usłyszałam, że przecież są testery. Nie zapytałam, i żałuję, jak mam przetestować krem do twarzy z testera w sklepie.
Jednak w żadnej z wymienionych przeze mnie perfumerii nie odmówiono, nie próbowano mnie zmusić do zakupu, nie rzucano krzywych spojrzeń. Większość próbek jest dobrze opisana (na Light Veil brak informacji co to za podkład, a napisu na 10hours sleep effect nie jestem w stanie rozszyfrować).

kto wie, co napisano na słoiczku po prawej stronie?


sobota, 4 lutego 2012

Co się skończyło w styczniu

Dziś będę miła. 
Pokażę Wam co zużyłam w styczniu, ale ani słowem nie wspomnę o obietnicach producentów i  czy są one na wodzie pisane, czy może jest w nich ziarno prawdy. 


Isana żel pod prysznic Witaminy&Jogurt - pachnie jak sok Kubuś, który uwielbiam, więc używało mi się go bardzo przyjemnie. Dość wodnisty i niezbyt wydajny, ale za tę cenę moge to przeżyć.
Timotei szampon Świeżość&Czystość - takie zwyklaczek do codziennego mycie włosów. Lubię tę firmę, często do niej wracam, ale następnym razem wybiorę inny wariant.
Soraya, żel do twarzy - opisany całkiem niedawno TU
Orginal Source płyn do kąpieli Lawenda&Drzewo Herbaciane - jest świetny. Dobrze się pieni, piana długo się utrzymuje. Spotkałam się z opinią, że pachnie jak kulki na mole, mi akurat lawenda z ziołowymi nutami pasuje, ale czujcie się ostrzeżone! Jedyna wada, wygląda jak denaturat w butelce od śmietany (czy ktoś je jeszcze pamięta?).
Garnier Mineral Care antyperspirant 48h Extra Care- działa. Może nie 48h, tyle nie wytrzymałam, ale cały dzień, czyli jakieś 12h na pewno. Plus za neutrakny zapach i niebrudzenie ubrań.
Bielenda Czarna Oliwka masło do ciała - fajne, ale wolę te z Ziai. Nie mam mu nic do zarzucenia, ale raczej nie kupię ponownie, nie zachwyciło mnie. Zdecydowanie nie podobają mi się nowe opakowania kosmetyków Bielendy,

Jak widać w styczniu zużyłam wyłącznie rzeczy bardzo przeciętne, codziennego użytku. Nie ma zachwytów, ale nie ma też płaczu i zgrzytania zębów. Wymienione produkty zapewne jeszcze nie raz zagoszczą w mojej łazience, ale nieprędko. Mają przecież tyle zamienników!

środa, 1 lutego 2012

Ulubieńcy Stycznia

Gdyby ktoś nie zauważył, jest zimno.
Bardzo zimno.
Ci ulubieńcy będą zatem dość specyficzni, są to głównie kosmetyki chroniące moją skórę przed mrozem, wiatrem i klimatyzacją. Poza tym, mój aparat odmawia ostatnio współpracy, skazana byłam na robienie zdjęć komórką. Poszlałam też z efektami, ale aplikację na Androida Retro Camera można śmiało zaliczyć do moich ulubieńców. Mam nadzieję, że mi wybaczycie:). 
A zatem:

 Po pierwsze, krem do rąk. W tym miesiącu najchętniej YR krem z arniką, a w domu TBS imbirowy. Oba są bardzo dobre, ale TBS wygrywa zapachem.


Po drugie, szminka ochronna Melisa. Chociaż jej używanie jest coraz bardziej irytujące (zaczęła kruszyć się u góry), gruba jej warstwa rano ratuje mi usta.Dopóki na zewnatrz jest -15 jest jednak bezpieczna. 


Po trzecie, masło do ciała. Odstawiłam balsam YR z manadarynką, który choć przyjemny, jest za mało skoncentrowany, wróciłam do masła Ziai w mojej ulubionej wersji zapachowej. Różnica była widoczna już po drugim zastosowaniu. 


Po czwarte, moje nowe perfumy. Kiedyś zapachy DKNY nie podobały mi się wcale, ale te są bardzo "moje". 


I wreszcie, po piąte, wcale niekosmetyczne. Bo dobra herbata i kubek z kotem to niezbędnik na zimową porę.