środa, 28 grudnia 2011

Tag Motyle 2011

Czyli Ulubieńcy Roku. Ponieważ jestem jedną z ostatnich osób, które go robią, nie mam zamiaru nikogo tagować. Jeśli któraś z Was będzie chciała wziąć udział w zabawie, zapraszam, ale nie zmuszam i nie wywieram presji.
Większość zdjęć pochodzi z Internetu. Nie chomikuję pustych opakowań, poza tym pusta butelka po toniku wygląda smutno. Tam gdzie mogłam, zaznaczyłam skąd pochodzi zdjęcie.


Zasady:

1. Wstaw obrazek.

2. Napisz, od kogo otrzymałaś zaproszenie do zabawy.

3. Wyznacz po jednym produkcie (poza punktem 10.) w każdej kategorii.

4. Nominuj maksymalnie 5 osób.

***

Kilka osób napisało, że "tagują wszystkich chętnych", w związku z tym poczuwam się do otagowania. 

1.      Primus inter pares, czyli odkrycie roku.

BB kremy. Zupełnie zmieniły mój poranny makijaż, nie wyobrażam już sobie życia bez nich ;).
zdjęcie pochodzi ze strony Asian Store

2.      Zatrzepocz piórkami, czyli tusz do rzęs.

W tym roku używałam kilku tuszy do rzęs, żaden jednak nie zachwycił mnie szczególnie. Najdłużej używałam Maybelline, więc to on trafia na podium.
zdjęcie pochodzi ze strony Maybelline


3.      Zabawa z kolorami, czyli kosmetyk do powiek.

Paletka Sleek oh So Special! która sprawiła, że pzez jakiś czas przestałam zauważać inne posiadane przeze mnie cienie. Gdyby zawierała jeszcze zieleń, byłaby ideałem, tak jest tylko doskonała. 
znalezione przez Google


4.      Na tapecie, czyli podkłady, korektory, rozświetlacze, róże, bronzery.
Hmm, nie używam większości z wymienionych, ale w tym roku najbardziej przypadł mi do gustu transparentny puder z Essence. Wrócę do niego jak tylk wykończę mozaikę z Basic. 
zdjęcie pochodzi ze strony Essence

5.      Patrz mi na usta, czyli mazidełka do ust

Zdecydowanie farbki do ust, szkoda że na naszym rynku dostępne są tylko najbardziej zachowawcze odcienie, ale poczekamy zobaczymy. 
A poza nimi błyszczyk Essence z kolekcji Ballerina Backstage, temu panu należą się brawa bo przez niego znowu używam błyszczyków.
zdjęcie pochodzi z tej strony i nie przedstawia mojej kolekcji

6.      Pokaż swoją twarz, czyli kosmetyk do pielęgnacji twarzy

Tonik Clinique 3 steps, typ 2. Mój Kosmetyk Wszechczasów. Dzięki niemu nawet w najgorszych okresach przypominam człowieka ;). Wcześniej używałam numeru 3, obecnie jest on już za mocny. 

zdjęcie znalezione przez Google

7.      Chodź, pomaluj mój świat, czyli lakier do paznokci.

Essence Date with the night- używałam go chyba najczęściej. Zdjęcie pochodzi ze strony Essence i zupełnie przekłamuje kolor- lakier wygląda bardziej jak brąz, na pewno nie jest szary!
zdjęcie pochodzi ze strony Essence

8.      Kwiaty we włosach, czyli kosmetyk do włosów.

Brak. W tym roku używałam wielu produktów do włosów, ale żaden nie zachwycił mnie na tyle, by tu trafić.

9.      Coś dla ciała, czyli kosmetyk pielęgnacyjny do ciała.
TBS Masło do ciała ze serii Calm Sleep. Ma odrobinę inną konsystencję niż owocowe masła tej firmy, używanie go jest dużo przyjemniejsze.
zdjęcie pochodzi ze strony producenta

10.  Coś dla ducha, czyli wybrana przez nas kategoria niekosmetyczna.

Książki! W tym roku przeczytałam masę dobrych książek. Na zdjęciu kilka z nich



wtorek, 27 grudnia 2011

Zużyłam i jestem dumna Be Beauty Pure Effect

Żel zakupiony z czystej niepohamowanej ciekawości w czasie ostatniej wizyty w Biedronce. Dostępna jest jeszcze wersja niebieska, do cery normalnej, jak sądzę, oraz słynny micel. Podejrzewam też istnienie wersji do cery suchej, ale nie widziałam.

zdjęcie zrobione przed Świętami, dlatego w tubce coś jeszcze jest. Nie oszukuję ;)
Co nam obiecuje producent? Dokładne oczyszczenie z zanieczyszczeń i nadmiaru sebum, wygładzenie, utrzymanie naturalnego poziomu nawilżenia i lekkie zmatowienie skóry. Produkt zawiera kompleks z łopianu, jałowca, goryczki żółtej, cytryny i tymianku. To wszystko ma zmniejszyć produkcji sebum i działać ściagająco.
Niestety, żel nie pachnie ani ziołowo ani roślinnie, pachnie perfumeryjnie. Konsystencja mi odpowiada, ani za gęsta ani za rzadka, drobinek ścierających jest dość, nie są zbyt ostre. Moja skóra lubi go bardziej niż żel micelarny z tej samej serii.
Żel bardzo porządnie oczyszcza, lekko wygładza, ale spektakularnych efektów nie zauważyłam. Matuje, ale na kilka minut, potem skóra wraca do naturalnego stanu po myciu. Nawilżenie? Nie zauważyłam, natomiast czułam efekt ściągnięcia skóry po myciu.
To kolejny udany zakup z Biedronki. Ocena zapewne byłaby bardziej surowa, gdybym te wszystkie zapewnienia znalazła na tubce kosmetyku za 30zł. ale ten kosztuje 5. Jednak o ile w żel micelarny zaopatrzę się na pewno, jest świetny na wyjazdy, o tyle zielony Be Beauty nie wydaje mi się aż tak niezbędny. Lubię go, ale potestuję coś innego ;)

sobota, 24 grudnia 2011

Tag 5 postanowień noworocznych

 
Dziś będzie krótko a węzłowato, bo jestem znowu na Dalekiej Północy i mam trochę problemów z netem. A zatem jedziemy z tagiem :)
Zasady :
1.Piszemy kto zaprosił nas do zabawy.
2.Podajemy 5 postanowień dotyczących kosmetyków, które mamy zamiar zrealizować w nowym roku.
3. Zapraszamy do zabawy minimum 5 blogerek :)
 
Zaprosiła mnie Obojętniejaka, za co bardzo jej dziękuję :))
 
Moje postanowienia:
1. Więcej uwagi poświęcić włosom, dotychczas sprawowały się dobrze, ale należy im się trochę rozpieszczania.
2. Nauczyć się używać różu do policzków. Róż to dla mnie terra incognita, czas to zmienić! 2012 rokiem różu! 
3. Nie zapominać o regularnym smarowaniu się balsamem. Lubię samą czynność, ale brak mi systematyczności.
4. Raz w tygodniu stosować maseczkę do twarzy. Przekonałam się, że niektóre potrafią zdziałać cuda, ale nie kiedy leżą w szufladce w łazience.
5. Lepiej korzystać z moich zbiorów. Paletka Sleeka niestety, albo stety, stała się niezastąpiona i duża część moich zbiorów leży w wyżej wspomnianej szyfladce i zbiera kurz. 

Nie wiem ile osób już zrobiło ten Tag, podejrzewam że jestem jedną z ostatnich, ale jest jedna osoba którą bardzo chciałabym otagować:
Domi, czuj się otagowana ;)
Oczywiście, jeśli któraś z Was chciałaby zrobić tag zapraszam!

A tymczasem Wesołych Świąt Wam Wszystkim!

środa, 21 grudnia 2011

Wyginam śmiało ciało. Dla mnie to…


Zgodnie z obietnicą parę słów. Zakupiona na zasadzie, że na bezrybiu i rak ryba, a średnia szminka ochronna jest lepsza niż żadna. Być może wynika to z małych oczekiwań, ale naprawdę miło mnie zaskoczyła.
Opakowanie jakie jest, każdy widzi. Nic specjalnego, wręcz ascetyczne, ale nie odrzuca, a napisy nie mają na razie tendencji do wycierania. Zamknięcie jest porządne, nie ma ryzyka, że pomadka otworzy się w kieszeni czy torebce i narobi bałaganu. Pachnie jak kosmetyk, nie wiem jak opisać ten zapach- nic konkretnego, ale tak pachną kosmetyki.
Szminka działa szybko i całkiem nieźle. Nie jest to Carmex, który daje sobie radę z wszelkimi problemami w ciągu kilku chwil, ale działa szybciej i lepiej niż Nivea. Nie skleja ust, ale dobrze się ich trzyma, wytrzymuje nawet picie czy kilkakrotne oblizanie warg. Na lato może być za ciężka, ale teraz bardzo mi to odpowiada. Smakuje… kosmetycznie, ale nie jest to nieprzyjemny smak i szybko znika.
Ma jednak jeden feler, widoczny na poniższym zdjęciu:



Nie spadła mi, nie rzucano nią w sklepie (w każdym razie opakowanie nie nosiło śladów), a ja nigdy nie wysuwam całej szminki przy aplikacji.  Złamała się przy drugim użyciu, co nieco utrudnia korzystanie- szminka „lata” w opakowaniu. Na razie tylko w poziomie, na szczęście.
Czy polecam? Sądzę, że szminki ochronne to bardzo indywidualna sprawa, to co pasuje jednej osobie, może być dla innej nieakceptowalne

poniedziałek, 19 grudnia 2011

O, Gosh! Opakowanie pierwszej klasy z zawartością ekonomicznej!

Czyli Soft Shower Gel Classic 1 Gosha. Dostałam do zużycia od Mamy, którą uczulił zawarty w nim aloes. Nie protestowałam, zwłaszcza że moi rodzice są fanami firmy Palmolive, która z kolei uczula mnie ;).

zdjęcie robione w łazience rodziców, stąd ta niezwykła sceneria

Produkt jest zamknięty w wielkiej (500ml) butli, która mimo rozmiaru jest poręczna. Jak widać, postarano się by produkt wyglądał luksusowo- złoto na zakrętce(które się nie ściera), gruby, a jednak elastyczny plastik, nieprzeładowana grafika. Ładnie wygląda na półce w łazience.
Żel pachnie trochę perfumami trochę aloesem, bardzo sympatycznie, jednak zapach nie utrzymuje się na skórze, nie będzie się gryzł z balsamem czy perfumami. Ja lubię go używać wieczorem, jest coś kojącego w tym zapachu. 
Jest przezroczysty i dość gęsty, ale wylewa się z butli bez problemu. Pieni się całkiem porządnie, nie jest to jednak eksplozja piany. Producent na stronie internetowej twierdzi, że produkt może służyć też za płyn do kąpieli. Nie próbowałam, ale szczerze mówiąc nie widzę go w tej roli. 
W codzienny myciu sprawdza się naprawdę dobrze, jednak nie używałam go po szczególnie intensywnym czy brudzącym wysiłku. Nie nawilża, ale też nie wysusza, pod tym względem jest bardzo standardowy.
Podsumowując, jest to dobry, choć dość przeciętny żel pod prysznic. Plusem na pewno jest zapach i wygląd opakowania, miło się z niego korzysta. Minusem, cena, pielęgnacja Gosh nie należy do najtańszych, a jakość nie usprawiedliwia ceny. 

niedziela, 18 grudnia 2011

Wróciłam z Dalekiej Północy

Wróciłam z czterodniowego wojażu. Do Schleckera nie dotarłam, trochę z własnej winy, trochę z winy pracy, ale postanowiłam sobie to odbić wyprawą do drogerii osiedlowej. Jak wiadomo, taka wyprawa jest dopiero ekscytująca, nigdy nie wiadomo na co się trafi.
A oto co zdobyłam:


Pomadka ochronna firmy Melisa. Zgodnie z wszelkimi prawa Murphy'ego była to jedyna opcja dostępna w drogerii, a moje usta wołały o pomoc. Całkiem sympatyczna i na pewno parę słów o niej napiszę.
Vipera Matujący Transparentny puder 011. Podobno cera po nim ma być jak alabaster. Zobaczymy. Jak widać, nadal zamknięty, najpierw chcę wykończyć mozaikę z Basic.
Vipera Cream Color nr 26 ostatnia sztuka, obudził się mój instynkt łowcy. Bardzo mi odpowiada kolor, trwałość też. Co do właściwości nawilżających, muszę ją dłużej potestować.

A jak Wam minął ten tydzień?

piątek, 16 grudnia 2011

Tag: Ready for Christmas

Tag znaleziony u Coconutlime i w paru innych miejscach. Jako, że jestem na wyjeździe i nie mam dostępu do aparatu, a co to za recenzja bez zdjęcia?, dla odmiany będzie tag. 


obrazek pochodzi stąd
1. Ulubiony świąteczny film: "Nightmare before Christmas" ;). No i oczywiście Kevin, nie dlatego że fabuła czy gra aktorska mnie urzeka, ale dlatego że Kevin w telewizji- muszą być Święta.

2.Ulubiony świąteczny kolor- ciemnozielony, choinkowy

3. Ubierasz się odświętnie czy spędzasz święta w piżamie- odświętnie, poza drugim dniem, który zazwyczaj spędzam w domu

4.Jeśli w tym roku mógłbyś/mogłabyś prezent jednej osobie to kto by to był? Janina Ochojska  

5. Otwierasz prezenty w Wigilię czy świąteczny poranek? Wigilia! Nie wytrzymałabym do rana!

6.Czy kiedykolwiek zbudowałeś/zbudowałaś dom z piernika? Nie, piernik jest do jedzenie, nie do eksperymentów architektonicznych ;)

7.Co lubisz robić podczas przerwy świątecznej? Odpoczywać. Spotykać się z ludźmi. Czytać. 

8.Jakieś świąteczne życzenia? Chciałabym, żeby te Święta były tak radosne i ekscytujące jak wtedy, gdy miałam sześć lat. I żeby był śnieg. Może spaść 24 rano i stopnieć 26 w nocy, ale  niech będzie na Święta.

9.Ulubiony bożonarodzeniowy zapach? Zapach sernika mojej mamy

10.Ulubione świąteczne jedzenie:  pierogi z kapustą i grzybami!! sernik!! schab pieczony!! 

Zmienię ten tag troszkę i dodam coś od siebie:
11. Piosenka świąteczna (nie kolęda): Queen Than God it's Christmas
12. Ulubiona tradycja: wypatrywanie pierwszej Gwiazdki

Taguję: każdego kto chce tego Taga zrobić :)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Ogłoszenie parafialne ;)

Jako, że przez dwa dni będę w mieście, gdzie jest Schlecker, mam pytanie:
Co warto kupić?
Ostatnie zakupy robiłam bardzo w ciemno i nie jestem z nich zbyt zadowolona, więc teraz prosze o poradę.

Nienawidzę zimy w biurze albo o pierwszych wrażeniach

Zima w biurze to horror, zwłaszcza gdy tak jak ja pracujecie w open space. Klimatyzacja albo nie działa, albo grzeje tak, że czuję się jak w saunie. Okno, nawet przy takiej pogodzie jak dzisiaj, nie można otworzyć, bo zaraz komuś zimno.

Najgorzej znoszą to wszystko moje dłonie. Z miejsca stają się szorstkie i wysuszone, a skóra przegubach potrafi nawet popękać do krwi. Mądra po szkodzie, wyciągnęłam moją zaufaną Neutrgenę i przystąpiłam do kontrataku.


Kiedy sytuacja zaczęła wyglądać nieco lepiej, uznałam, że czas zmienić Neutrogenę na coś lżejszego. W Naturze znalazłam miniaturkę kremu Eva Natura, marki, którą znam od zawsze i nigdy nie używałam. Skromna, choć przemyślana szata graficzna, minimum chłytów marketingowych a maksimum treści- nie odrzuca, ale łatwo ją przeoczyć. Uznałam, że małe opakowanie, nawet takiego sobie kremu, zużyję na pewno, a może trafię na klejnot?

Oto cytat ze strony producenta Polleny Ewy:
Pielęgnacyjny krem do rąk i paznokci z biokompleksem lnianym.
Krem stosowany kilka razy dziennie wygładza, lekko natłuszcza i zmiękcza naskórek dłoni. Wzmacnia paznokcie zapobiegając ich kruchości i rozdwajaniu oraz przywracając im zdrowy wygląd.

Krem jest re-we-la-cyjny. Przyjemnie choć bardzo delikatnie pachnie, łatwo się wchłania, a dłonie po nim są gładkie i miękkie. Nie pozostawia tłustej warstwy, właściwie nie pozostawia żadnej, a ja nie cierpię efektu „rękawiczek”. Porcją wielkości groszku można wysmarować całą dłoń.
Jak widać na zdjęciu mini opakowanie właśnie się kończy, a ja na pewno kupię kolejne, może tym razem już duże? Choć to małe jest idealne do torebki....

A Wy czym ratujecie swoje dłonie zimową porą?

niedziela, 11 grudnia 2011

Największe rozczarowanie i najlepsza niespodzianka


niestety, przy tym zdjęciu mój aparat postanowił umrzeć.
Jak tylko zacznie znowu działać, wymienię je na lepsze.

Zdarzyło Wam się odkryć podczas wyjazdu, że na gwałt potrzebujecie jakiegoś kosmetyku? Właśnie to spotkało mnie w listopadzie. Pomalowałam przed wyjazdem paznokcie lakierem True Love z limitki Vampire's Love Essence (o nim innym razem) i dzień później okazało się, że muszę go zmyć. Szybka wyprawa do drogerii, przegląd półek i zdecydowałam się na Wibo Express Growth- piękny fioletowo-niebieski duochrom(niestety, numerek już się starł, a na stronie Wibo nie ma informacji).

Tak wyglądał w świetle lamp.
I w świetle dziennym.
I łazienkowym.

Natomiast na paznokciach pokazała się metaliczna lawenda. Ładna, ale płaska i zdecydowanie nie fioletowo-niebieska. Rozczarowana kolorem, ale uradowana aplikacją(jedna warstwa wystarczy w zupełności), postanowiłam dać lakierowi jeszcze jedną szansę rano. Malowałam paznokcie późno, może to łazienkowa lampka przekłamuje?
Niestety, rano kolor wyglądał tak samo.

Potem odkryłam, że odcień, choć z buteleczkowym duochromem nie ma nic wspólnego, jest jednak całkiem fajny. W zależności od światła mam na paznokciach lawendę, fiolet, niebieski albo szary. Lakier wytrzymuje dwa-trzy dni bez żadnych wspomagaczy, potem ścierają się końcówki. Dzięki kryciu, łatwo go jednak odświeżyć.

Ogólnie, polecam- za niewielką cenę otrzymujemy naprawdę dobry produkt. Nie wiem, jak jest z innymi odcieniami Wibo i czy jakość jest taka sama, ale ten kolor bije na głowę większość posiadanych przeze mnie lakierów Essence.

Korzystacie z lakierów Wibo? Co o nich sądzicie? Które odcienie polecacie?

sobota, 10 grudnia 2011

Mus do matowania i nawilżania

po otwarciu.
 Uważam, że Lirene troszkę przesadziło z opakowaniem, krem dodatkowo stoi na postumencie. 

To właściwy kosmetyk  dla Ciebie, jeśli masz cerę mieszaną, tłustą lub normalną i chcesz przejąć kontrolę nad nadmiernym błyszczeniem twarzy. Niezwykła kompozycja składników matująco – nawilżających, ujęta w formułę delikatnego musu, pozostawia skórę naturalnie świeżą i aksamitnie matową „

To miło, kiedy producent nie obiecuje złotych gór.
Matujący kremowy mus na dzień i na noc to krem, do którego długo podchodziła jak do jeża, a potem kupiłam i nie mogę się oderwać. To moje trzecie czy czwarte opakowanie, co jakiś czas robię sobie od niego przerwę, ale zawsze wracam. Zwłaszcza w lecie to mój „must-have”.

Krem jest przeznaczony dla osób w wieku 20-30lat, o mieszanej lub tłustej skórze. Ma postać lekkiego kremu, jednak jest za gęsty by nazwać go musem. Nakłada się jak marzenie, nie ma problemu z wchłanianiem, po chwili wysycha, ładnie matując cerę. Skóra po użyciu jest aksamitna w dotyku, jak po użyciu pudru.

Czy matuje? O dziwo, tak i to nieźle. Oczywiście, nie ma mowy o matowaniu przez cały dzień, ale cztery godziny to, moim zdaniem, niezły wynik jak na krem z tego przedziału cenowego. A nawet kiedy efekt matu znika, skóra nadal jest miła w dotyku i ładnie wygląda.

Krem ma filtr SPF 15, jak jeden z nielicznych do cery tłustej i mieszanej! Dlatego w lecie nie potrafię się bez niego obejść. Oczywiście, nie wiem na ile takie kremowe filtry są skuteczne, ale lepszy rydz niż nic! Mimo zawartości filtra nie sprawia, że skóra się świeci.

Lirene podaje, że kremu można ozywać zarówno na dzień jak i na noc, dla mnie jednak za słabo nawilża i wieczorem używam czegoś innego. Może też okazać się za słaby dla naprawdę odwodnionej skóry.

Polecam wypróbowanie, chociaż może warto poczekać do wiosny? Wysuszona wiatrem, ogrzewaniem i klimatyzacją skóra może teraz grymasić (chociaż moja nie grymasi)

Balonikowe ogłoszenie

Wiem, że długo mnie tu nie było, lista postów do przeczytania i skomentowanie nie ma końca.
Przyczyna nieobecności? Prozaiczna, byłam straszliwie zajęte i chora. To niewiarygodne jak zatkany nos niszczy kreatywność!
Ale już wszystko w miare ok, spodziewajcie się zatem wysypu postów ;)

środa, 30 listopada 2011

Faworyci i ci co wypadli z łask - ulubieńcy listopada

 A zatem kończy się listopad, czas na ulubieńców. Żeby nie było zbyt nudno postanowiłam dodać produkty, które najbardziej rozczarowały mnie w tym miesiącu.
Oczywiście, to że dany kosmetyk nie sprawdził się u mnie, nie znaczy że i dla Was będzie zły. Ba, może nawet się okazać, że mój Rozczarowywacz miesiąca jest Waszym ulubieńcem. To normalne a nawet pożądane, gdyby wszystkim pasowało to samo, byłoby strasznie nudno :).

Ulubieńcy:


Lush Honey I washed the kids- cudownie pachnie toffi i miodem, najlepsza rzecz do mycia po długim męczącym dniu, kiedy jest tak szaro. Chwilowo wolę je od mydła owsiankowego, bo nie zawiera w sobie peelingu, więc nie drapie. Swoją drogą, nie mam pojęcia jak zużyję ten wielki kawałek.
Pędzel do pudu Catrice- za idealny kształt i miękkość. Kolejny miesiąc mija a to wciąż mój ulubiony pędzel(nie żebym miała jakąś ogromną kolekcję).
La Roche Posay krem- opisywany tutaj. Mój heros, który po raz kolejny stanął na wysokości zadania i uratował moją skórę, prawdziwą damsel in distress po kontakcie z maseczką Le Rival de Loop. To naprawdę ostatni raz, kiedy o nim wspominam- obiecuję!
Rimmel Birthday Suit – najbardziej nudowa szminka jaką posiadam i jedyny nude który mi się podoba. Lubię sposób w jakim dopełnia makijaż, nie będąc zbyt widoczną.
Lioele Bb krem- tu jako reprezentant bb kremów w ogóle. Nie lubię podkładów, nie umiem sobie dobrać odcienia, nie ufam im, ale bb kremy uwielbiam.
Tusz do rzęs Clinique- na zdjęciu próbka, w szufladzie na rozpakowanie czeka pełnowymiarowe opakowanie. Nie czuję jak rymuję ;). Moje rzęsy nie potrzebują agenta do zadań specjalnych, a efekt jaki daje ta maskara jest w miarę naturalny.

Klapy:

Essence All about cupcake- podoba mi się kolor i konsystencja, nie podoba mi się to, że szminka wchodzi w każde załamanie ust, podkreśla każdą skórkę. Kupiłam ją jako bezpieczny produkt do szybkich poprawek, ale bez starannej aplikacji robi krzywdę.
Rival de Loop maseczka nawilżająca z miodem i migdałami - szczypała podczas aplikacji, nie nawilżyła (musiałam po niej użyć kremu) i wysypało mnie po niej. Czyli trzy razy nie.
Essence korektor manicure w markerze - rozmazuje lakier, tak że pól paznokcia mam pokolorowane, a końcówki należałoby właściwie wymieniać po jednym razie. Patyczek do uszu zamoczony w zmywaczu spisuje się lepiej i jest bardziej precyzyjny.  

poniedziałek, 28 listopada 2011

Zużyłam i jestem dumna edycja listopadowa

Koniec miesiąca, czas pochwalić się wykończonymi kosmetykami. Więcej już mi się wykończyć nie uda, chyba, że saszetkę jakiejś maseczki.
Jestem bardzo zadowolona, trzy z nich należą do Łazienka Projekt. Chyba widzę światełko na końcu tunelu, jednak jest to bardzo długi i ciemny tunel.


Łazienka Projekt


  1. sól OnLine o zapachu morskim. Sól jak sól, trochę barwiła wodę, dawała zapach. Przyjemny produkt, w dodatku unisex, ale nic nadzwyczajnego.
  2. Piasek do kąpieli Powitanie z Afryką- pięknie pachniał imbirem, barwił wodę. Zapach utrzymywał się naprawdę długo, na pewno do niego wrócę.
  3. Męski żel pod prysznic Adidas- wykończony przez mego TŻ. Na zdjęciu widać jeszcze trochę w opakowaniu, ale nie da się już tego wycisnąć. Wydajny i praktyczny, można go stosować jako szampon. Żadne z nas nie było fanem zapachu.

Reszta:


  1. masło do ciała TBS jagodowe- nie pasował mi zapach, za to konsystencja jak najbardziej. Idealne na jesień.
  2. szampon Shauma – kupiony przez TŻ. Takie zwyklak, nie mam mu nic do zarzucenia, ale też nie zachwycił. Wiem, że w razie czego jest bezpiecznym wyborem.
  3. maseczka Montagne Jeunesse - trochę na wyrost bo użyłam jej tylko raz, ale jestem tak zadowolona z efektów, że trafia na listę ulubieńców.

niedziela, 27 listopada 2011

Na szary smętny dzień

najlepsza jest maseczka i serial do oglądania. Postanowiłam wreszcie wypróbować Montaigne Jeunesse Face Tonic z olejkiem pomarańczowym i witaminą C.


Zacznę od tego, że opakowania tej firmy to jakieś koszmarki, przez wiele lat odstraszały mnie od spróbowania. Kolory, kompozycja, te twarze jak potworki! Ten egzemplarz tez przeleżał w mojej szufladzie parę dobry miesięcy i nie był stanie mnie skusić. W końcu się przemogłam i dobrze.
Maseczka ma formę chusteczki nasączonej płynem. Producent twierdzi, że forma jest niespotykana, no niech mu będzie, ja już parę takich maseczek widziałam. Wygląda niemal jak na zdjęciu, różni się tylko kolorem, jest żółta. Pachniała świeżymi cytrusami, trochę jak pomarańcze, trochę jak grejfruty, smakowicie i orzeźwiająco. Po wyjęciu trzeba tylko wykonać test alergiczny, zerwać delikatnie kawałek maski zasłaniający usta i można nakładać.
Pierwsze co poczułam to miły kojący chłód, poza tym nic. Żadnego pieczenia, ściągania czy gorąca, tylko zapach cytrusów i ja. Z maseczką na twarzy można spokojnie chodzić i siedzieć. Po dziesięciu minutach zdjęłam płatek, rozsmarowałam resztki płynu i przemyłam twarz zimną wodą.
Moja skóra zdecydowanie wygląda na bardziej promienną i zrelaksowaną, w dodatku maseczka naprawdę świetnie nawilża. Nie stosowałam kremu nawilżającego, a zazwyczaj muszę, nawet po nawilżających maseczkach. Poza tym resztki produktu bardzo łatwo usunąć z twarzy, nic nie zostaje i nie zapycha.
Działań długofalowych, jeśli jakieś są, nie mogę ocenić po jednym użyciu, ale że na jednym się nie skończy, w przyszłości zaktualizuję tego posta. Podoba mi się forma, chusteczka jest zdecydowanie mało „bałaganiarską”, zapach i działanie. Postaram się tylko nie przyglądać opakowaniom.

A w ramach relaksu, muzyka. Jedna z moich ulubionych piosenek mojego ulubionego zespołu.  


sobota, 26 listopada 2011

TAG: Kosmetyczne Must Have

Tag Kosmetyczne Must Have
Czuję się otagowana przez Bliźniaczki 09 :)
Nie mam problemu z wyjściem z domu bez makijażu, zwłaszcza gdy pogoda taka jak teraz. Z tej listy tylko punkty 1 i 2 to rzeczy, bez których nie mogę funkcjonować. Ale staram się malować, kiedyś muszę zużyć te wszystkie kosmetyki!



  1. żel do mycia twarzy- dla mnie produkt numer jeden. Nie położę się spać bez umycia twarzy, ani nie wyjdę z domu. Ten żel, choć nie pozbawiony wad, bardzo lubię. Pisałam o nim TU
  2. krem do twarzy- bez niego moja skóra najpierw jest ściągnięta, a potem się świeci. Bardzo lubię ten- przyzwoity filtr i nawilżanie, szybko się wchłania, nie pozostawia lepkiej warstwy.
  3. Puder do twarzy- mam tłustą cerę i puder bardzo podnosi poziom mojego komfortu psychicznego. Ten jest z Bourjois i byłby cudny, gdyby nie źle dobrany odcień (nigdy nie ufać konsultantkom w Douglasie).
  4. Tusz do rzęs – zwłaszcza kolorowy, bo dzięki niemu w pół minuty mam jakiś makijaż oka.
  5. Produkty do ust- szminkę ochronną mam zawsze przy sobie, staram się też mieć coś kolorowego. O tym błyszczyku z Inglota przypomniałam sobie niedawno, a jest świetny. Sam tworzy makijaż.  

    I to by było na tyle.

piątek, 25 listopada 2011

Ranging przystojniaków

Zauważyłam, ze wszyscy wybrani przeze mnie faceci mają ponad trzydziestkę i chyba żadnego nie można nazwać klasycznie przystojnym. No i niemal każdy gra głównie złych facetów. Ale młodsze gwiazdy rzadko robią na mnie wrażenie. Nie wrzucilam zdjęcia Deppa, bo to aż zbyt oczywiste.  
Podobne typy znalazłam tylko u Krzykli . 

Oto moje typy.


Victor Cassel - tak brzydki, że aż przystojny. Fenomenalny w Braterstwie Wilków, na zawsze pozostanie dla mnie dekadenckim arystokratą.




Alan Rickman - ktoś porównał jego głos do aksamitu i zgadzam się z tym w pełni. Mógłby czytać instrukcje obsługi pralki, a ja słuchałabym oczarowana.




Sean Connery. Niektórzy faceci sa jak wino, im starsi tym lepsi, a Sean to najlepsze z tych win;). No i ten akcent :)




Gary Oldman - wszystkie jego kreacje zapadają w pamięć, nieważne czy gra wampira, terrorystę czy inkwizytora. 



Sasha Roiz - kanadyjski aktor przez którego ogladam serial Grimm. To spojrzenie! Ten akcent! Mignął mi wcześniej w kilku innych serialach, ale dopiero przy Grimm zwróciłam na niego uwagę. 


Alexander Skarsgård - moim zdaniem, bije na głowę wszystkie inne telewizyjne wampiry. Nawet w dresie wygląda seksownie.


Sean Bean  specjalista od ról nie do końca dobry facetów i mój ulubiony przeciwnik Bonda. Nawet jego wielki nos mi się podoba. 

Wiem, że już niemal wszystkie zrobiłyście ten tag, dlatego nie nominuję, ale z chęcia poczytam Wasz opinie o moich ciachach. Może trochę stare, ale na pewno nie czerstwe!

czwartek, 24 listopada 2011

Prawdziwa miłość krwawej Mary

Jak co roku, Essence wypuściło wampiryczną limitkę(Moonlight w 2009,Eclipse w 2010), która jest już dobrze udokumentowana w blogosferze. Dorzucę swoje trzy grosze, no bo dlaczego nie? Ta edycja nie jest powiązana z sagą Zmierzchu, co dla mnie, wychowanej na Stokerze i Rice, stanowi plus.

nieco normalniejsze zdjęcie tubek. Wyglądają jak błyszczyki, prawda?

Czerwonokrwiste usta do końca nocy! nowy błyszczyk pokryje twoja usta niesamowitymi odcieniami czerwieni i różu. odporny na rozmazywanie zapewni perfekcyjny look przez długi czas. dostępny w odcieniach:in 01 bloody mary i 02 true love. 
cytat pochodzi ze strony Essence
Kochane Essence, dlaczego nazywasz błyszczykiem coś, co jest farbką do ust(i tak jest podpisane na tubce), a więc z definicji matowe? I dlaczego uważasz, że fuksjowy róż i winny fiolet to krwista czerwień i róż?
Widać są rzeczy, których nie pojmą nawet filozofowie.
Od kiedy zobaczyłam obrazki tej edycji zastanawiałam się, jak będzie się nakładać farbka, zamknięta w małej, błyszczykowej tubce? Tradycyjne aplikatory wydawały mi się mało precyzyjne i niepraktyczne. Zastosowane rozwiązanie uważam za genialne- użyto typowego aplikatora:
aplikator z 01 bloody mary.
 Kompozycyjnie to zdjęcie mnie przeraża.
dzięki czemu możemy nie tylko precyzyjnie nałożyć farbkę, ale dozować jej ilość. Za to należą się Essence brawa!
Oczywiście, kupiłam obie wersje. 01 bloody mary to fuksjowy róż, który po zaschnięciu blaknie nieco, 02 true love to fiolet, mi kojarzy się z ustami zafarbowanymi mocnym czerwonym winem.
Kolory zdecydowanie nie dla wszystkich, zwłaszcza 02, szkoda, że nie zapewniono testerów.
Jedną warstwę, roztartą po nałożeniu palcem, można moim zdaniem, nosić na co dzień, ale trzeba uważać. 01 jest przyjaźniejszym odcieniem, natomiast 02 z łatwością może zamienić w trupa(ew. właśnie-wypiłam-butelkę-wina).
wiem, że swatche powinny być na ustach, ale właśnie zwalczam resztki wysypu po maseczce z Rival de Loop i nie chcę Was straszyć. Halowe'en już było. Zamiast tego, farbki i delikatne żyłki na nadgarstku- bardzo wampirycznie ;)
Farbki, jak to farbki, wysuszają usta, balsam nawilżający to mus. Trwałością nie różnią się od tych z limitki You rock!. Schodzą dużo ładniej od farbki z Catrice, blakną w miarę równomiernie. Pachną też podobnie, słodko jak cukierki. Obie bardzo mi się podobają, choć na razie nie mam pomysłu, gdzie, poza sesjami RPG, mogłabym użyć true love. Sugestie?

Kupiłyście coś z Vampire's Love? A może nie pociągają Was limitowane edycje?Co o niej sądzicie?

środa, 23 listopada 2011

Odrobina horroru na codzień


W dzisiejszej notce powieje horrorem, ostrzegam. Będzie mowa o potworach pożerających mózg.
A zaczyna się tak niewinnie…


Smoky Eyes 06 violet romantic i Effet Lumiere 41 Les Bruns Cuivres

Od trio cieni do powiek firmy Bourjois(po lewej nowa wersja, po prawej poprzednia). Na pewno widziałyście je w drogeriach, ale chyba nie są zbyt popularne- nie widziałam wielu recenzji w blogosferze. Prawdę mówiąc, nie widziałam ani jednej. 
Sama używam produktów Bourjois od kiedy pamiętam, moje pierwsze cienie do powiek pochodziły z tej firmy. Bardzo je lubię za ładne wykończenie, przemyślane kombinacje kolorystyczne i trwałość. Cienie są właściwie niezniszczalne! 


cień mam od... dawna.
Pochodzi z czasów, gdy cienie nie musiały mieć terminu przydatności.
Stan opakowania i samych cieni widać na zdjęciu, a nie jestem osobą uważną i kilka spotkań z podłogą to trio zaliczyło.
A zatem, każde trio to trzy kolory, zamknięte w zgrabnym plastikowym pudełeczku. Do każdego dołączona jest pacynka, którą od biedy można się  posłużyć, ale lepsze będą palce czy pędzel. Zazwyczaj mamy cień bazowy, drugi nieco ciemniejszy, oraz jasny, wszystkie utrzymane w tej samej tonacji. Są to cienie dla dam, a jak wiadomo damy nie noszą ostrego makijażu, odcienie płynnie przechodzą między siebie, wyraziste, ale nie mocno napigmentowane- krzywdy sobie nie zrobimy, ale fanki wyrazistego makijażu będą niezadowolone.
Moim zdaniem, to idealne cienie dla osób początkujących, albo dla pracujących w miejscu, gdzie makijaż jest źle widziany. Używanie ich to prawdziwy nobrainer, zwłaszcza że do każdego opakowania dołączono przejrzystą instrukcję.  
Przyznam, że przez dłuższy czas tak ich używałam, ostatecznie komu chce się myśleć o szóstej rano? A tu pod ręką takie szybkie i dobre rozwiązanie, czemu nie użyć? Taki makijażowy zombie mode. Niby nic niebezpiecznego, ale powoli się przyzwyczajasz, a potem już nie wyobrażasz sobie życia bez niego, ani siebie w innych kolorach….
Potwór gotowego rozwiązania pożarł Twą kreatywność….

potwór w całej okazałości

Lubicie takie bezpieczne makijażowi rozwiązania? Korzystacie z nich często, czy może wykorzystujecie tylko jeden/dwa cienie z gotowego zestawu? A może niezależnie od pory i stopnia niewyspania same komponujecie cienie na oku?


Następny wpis będzie już dotyczył limitki Essence, obiecuję. 
Zastanawiam się, czy jeśli kiedykolwiek uda mi się dobić do dziesięciu obserwatorów, nie zrobić rozdania. Jak sądzicie?

poniedziałek, 21 listopada 2011

Vampire's Love

Weszłam już w posiadanie wszystkiego co chciałam mieć z limitki Vampire's Love. Wrażenia i recenzje będą jak tylko naładuje mi się bateria od aparatu.
Pani w Naturze była ogromnie zdumiona popularnością tych kosmetyków, tym bardziej że kolory takie ciemne. Powiedziała też dostali tylko tyle produktów, ile mieści się na standzie.

niedziela, 20 listopada 2011

Bo każda kobieta potrzebuje bohatera

Poznajecie mojego superbohatera. 


Oto Effaclar K z firmy La Roche-Posay, zwnay też Pogromcą Niespodzianek. Według producenta jest to lekki krem nawilżająco-matujący, świetny na wszelkie niespodzianki i idealny pod makijaż.
Produkt rzeczywiście jest lekki, łatwo się rozsmarowuje i szybko wchłania. Niemiłosiernie jednak wysusza skórę, sądzę, że jest przeznaczony do cer bardziej problematycznych niż moja. Być może gdybym była nastolatką, byłby odpowiedni. Pachnie... aptecznie?
Używam go zatem punktowo, na wszelki pryszcze, zaskórniki i inne paskudy, zazwyczaj na noc. Spisuje się fenomenalnie! Rano krostki są dużo mniejsze, albo w ogóle ich nie ma, daje radę nawet tym bolesnym podskórnym wredotom, stają się mniej bolesne i dużo mniejsze.
Wiele razy uratował moją twarz przed wielkim wyjściem (nie wiem jak Wam, ale ja najgorsze wypryski mam wtedy, kiedy muszę jak najlepiej wyglądać). Nawet jeśli nie rozwiązał problemu zupełnie, to sprawił, że nie wyglądałam jak czarownica.
Widać, jak każdy superbohater, zajmuje się tylko sytuacjami kryzysowymi, codzienne drobne niedogodności go nie interesują.
Zauważyłam, że nieco przyspiesza gojenie się blizn, ale ich nie rozjaśnia.
Macie takiego bohatera? 

piątek, 18 listopada 2011

Cytryny z Korei

Wbrew pozorom produkt nie jest jadalny ;)

Kolejna recenzja maseczki, tym razem koreańskiej firmy Lioele, zakupionej w Asian Store. Tym razem dostały mi się trzy saszetki cytrynowej, trochę mnie to zmartwiło. Bo co jeśli mi się nie spodoba, albo, nie dajcie bogowie, uczuli? Ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. 
Ze względu na barierę językową nie mogę cytować producenta, oto co twierdzi dystrybutor:
Witaminowy shake! Orzeźwiające owocowe maseczki z zawartością witamin. Nawilżają i odświeżają Twoją twarz. Każda z trójkątnych saszetek zawiera prawdziwe ziarenka owoców. 
6 różnych rodzajów maseczki intensywnie odżywia i głęboko nawilża Twoją skórę. Zmiękczają i oczyszczają cerę z martwych komórek, pozostawiają twarz niesamowicie gładką.
LEMON
Cytryna bogata w witaminę C działa rozjaśniająco i antyrodnikowo oraz witalizuje cerę, która wygląda zdrowiej i młodziej." cytat pochodzi ze strony Asian Store

Dla zainteresowanych, oto co mówi producent. Mam wrażenie, że jest dużo bardziej elokwentny po koreańsku.

Maseczka po otwarciu pachnie słodkimi cytrynami, potem aromat cytryny wietrzeje i pachnie słodko, ale nieokreślenie. Opakowanie, choć dość niezwykłe, pozwala wycisnąć wszystko, a zawartości wystarczy na jedną aplikację. Nie wiem czy to pestki owoców, ale maseczka ma w sobie grudki, jak miąższ gruszki. Producenckich instrukcji stosowania nie jestem w stanie przeczytać, ufam zatem Asian Store i trzymam ją na buzi 15-20 minut, po czym zmywam letnią wodą, robiąc delikatny masaż.
Maseczka ma rozjaśniać i witalizować i rzeczywiście po użyciu skóra wygląda na wypoczętą, jest też rozjaśniona i gładka, a zatem wygląda młodziej. Efekt utrzymuje się dwa-trzy dni, co według mnie jest bardzo dobrym rezultatem. Bonusowo, maseczka bardzo dobrze nawilża, nie muszę po niej stosować kremu. Na produkcję sebum nie wpływa, ale też nie zapycha.
Poza tym, niezwykle miło się jej używa, co w przypadku produktów tego typu jest, moim zdaniem, istotne.
Podsumowując, Vita Shake Lioele to bardzo dobry produkt w przystępnej cenie (9zł za trójpak, czyli 3za sztukę). To tez przykład produktu, który robi dokładnie to co producent obiecał(chyba, że oryginał zawiera zwyczajowy stek marketingowych obietnic, których dystrybutor nie przetłumaczył. Ale czego oczy nie widzą...;).
Używałyście maseczek Lioele? A może innych koreańskich marek? Jest coś, co polecacie?