czwartek, 16 maja 2013

Jak nie kupiłam (prawie) nic z limitki Essence, ale z Catrice nie poszło mi już tak dobrze


Wpadłam do Natury na szybko, po matową szminkę w płynie, natknęłam się na właściwie nieruszony stand z limitką Vintage District . Nawet testery były jeszcze nieużywane. Najpierw radośnie wpakowałam do koszyka róż (śliczny!), niebieski cień do powiek, szminkę, a potem się zastanowiłam.

Cała kolekcja. Znalezione w odmętach google.
Piękny ten róż, ale co z tego? Posiadam cały trzy róże i zużywanie idzie mi nad wyraz powoli. Poza tym, kolor. Spróbowałam wyobrazić sobie siebie z brzoskwiniowymi puckami i nie byłam zachwycona. No i to złoto. Wygląda cudnie, ale nie na mnie.
Niebieski cień powędrował na półkę z tego samego powodu. Ładny, ale niepotrzebny. Stanęło na szmince. Korzystając z nowiutkiego testera, przystąpiłam do badań. Okazało się, że kolor o nazwie Antique Pink z różem nie ma tak dużo wspólnego, jest bardziej łososiowo-rudy. Błyszczyk ma w sobie różowe drobinki. Nie wiedziałam nic takiego w stałej ofercie marki. Drugi dostępny kolor jest jasną brzoskwinką, a jak już pisałam ja i brzoskwinia nie zgadzamy się ze sobą.


Konsystencję ma typową dla szminek tej firmy, jest miękki i łatwo się nakłada. A przy tym, ponieważ nie jest to mistrz pigmentacji, nakładanie bez lusterka raczej nie skończy się katastrofą. Na dzień w sam raz. Essence czasami wypuszcza w edycjach limitowanych strasznie odjechane kolory, więc taki zwyklaczek cieszy.


I szminka i błyszczyk, też typowo dla Essence, mocno pachną chemiczną wanilią, choć błyszczyk mocniej.  Trwałość do godziny, ale ja praktycznie cały czas piję, albo coś żuję (zazwyczaj skuwki od długopisów) albo dotykam ust. Osoby mniej aktywne oralnie pewnie cieszą się kolorem dłużej.

Cała kolekcja. Zdjęcię ze strony Catrice.
A potem natknęłam się na limitkę Candy Shock z Catrice i przepadłam. I to wcale nie dlatego, że uwielbiam pastele (bo nie lubię). Ani nie dlatego, że naczytałam się pozytywnych opinii o produktach (nie czytałam ani jednej). Zerknęłam na pudełeczka i zobaczyłam to:

Nienajlepsza fotka, ale widać kółeczka i najlepiej oddaje kolory kosmetyków.
Mój geekowy zmysł natychmiast powiązał te kółeczka z pismem pewnej rasy z Gallifrey. I musiałam je mieć, zwłaszcza że testery dały zachęcające rezultaty.

Gallifreyski dla nie-geeków :)
Kupiłam rozświetlacz, który użyty solo na całą twarz daje efekt rozświetlenia jak BB krem, w związku z tym, kiedy moja skóra ma dobry dzień tak go używam. Oraz róż, którego jeszcze się uczę, bo przy pierwszej próbie nie było go na mnie widać. Udało mi się powstrzymać i nie kupić żadnego lakieru (jednak są pastelowe).

Wszystko razem
Czy magia limitek sprawia, że kupujecie wszystko? Czy może udaje Wam się powstrzymać? Kupiłyście coś z tych kolekcji? Też dokonujecie zakupów pod wpływem niekosmetycznych impulsów?

6 komentarzy:

  1. Zaintrygowałaś mnie tym postem i aż pojadę do Natury sprawdzić i pomacać na własne ręce i oczy :)

    Co do różu - wydaje mi się, że dla Ciebie brudny róż byłby akuratny. Brzoskwiniowy na pewno nie - szczerze mówiąc mało komu pasują odcienie pomarańczy. Moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdź, aczkolwiek połowa uroku limitki Catrice to dla mnie skojarzenie z Doktorem Who :].

      Mam taki róż(właśnie policzyłam i mam aż pięć, kiedy to się stało?) pracowicie uczę się go używać ;)

      Usuń
  2. Z kolekcji Catrice miałam ochotę na ten róż, ale niestety nie był już dostępny :( Reszta mimo, że bardzo ładna na całe szczęście mnie nie skusiła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Róże chyba zawsze znikają pierwsze. Albo są tak popularne, albo jest ich najmniej.

      Usuń
  3. Hmm, jakoś mi te limitki umknęły, bo wpadłam do Natury jak burza po maseczki w drodze do pracy i tylko rzuciłam okiem. Niestety obawiam się, że te lakiery by mnie skusiły i pewnie rozświetlacz XD

    OdpowiedzUsuń
  4. ten szminko błyszczyk jest swietny :)

    OdpowiedzUsuń