sobota, 21 stycznia 2012

Piękny Koszmar albo Obiad z Cullenami.


W ostatniej notce zachwycałam się błyszczykami Essence z limitki Ballerina Backstage, teraz dla odmiany opiszę błyszczyk, który do gustu nie przypadł mi wcale. Był on częścią edycji limitowanej Eclipse, która pojawiła się w 2010roku(i moim zdaniem, nie była zbyt udana. Konia z rzędem temu kto pokaże mi fajne makijaże wykonane cieniami z tej limitki).
Kiedy go kupowałam byłam zachwycona, mimo że fanką Zmierzchu nie jestem, za duża ze mnie wielbicielka wampirów. Podobało mi się opakowanie, kolor błyszczyka, uznałam że warto spróbować. Ta malinowa czerwień kusila, błyszcząc subtelnie.
W domu okazało się, że ja i on nie umiemy się dogadać. Błyszczyk zbierał się w kącikach i wszystkich załamaniach, rozlewał poza kontur ust. Najpierw uznałam, że wina leży po mojej stronie i próbowałam, próbowałam, bo kolor naprawdę mi się podobał.
Nakładałam dołączonym aplikatorem, palcem, nawet pędzelkiem do ust, uważałam na ilość nakładanego produktu, nic z tego. Nadal wyglądałam jak pięciolatka, która dorwała się do kosmetyczki mamy.
Najlepsze efekty uzyskuję, gdy nałożę go starannie wytartym z nadmiaru aplikatorem, odczekam chwilę, po czym wytrę rozlewiska  i przetrę usta palcem. Jakieś pięć minut roboty.
Po pewnym czasie dałam sobie spokój. Błyszczyk to dla mnie produkt, który powinien nakładać się szybko i łatwo, męczyć mogę się ze szminką albo farbką. Gdyby dawał spektakularny efekt, albo bardzo długo trzymał na ustach, może bym się przełamała, ale Lunch z Cullenami ma typowo błyszczykową trwałość.
Podsumowując, gra nie warta świeczki.


4 komentarze:

  1. No szkoda że bubel,widzę że masz książki sagi zmierzch:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też żałuję ;).
      Książka pożyczona, saga Zmierzchu mi zupełnie nie podchodzi ;)

      Usuń
  2. Fajny kolorek, takze szkoda, ze takie problemy z jego jakoscia sa ;/

    OdpowiedzUsuń